„Wiem, że może przyjść trudniejszy moment,

jakieś załamanie,

ale najważniejsze, żeby się z tego podnieść. (…)

Mam powody, żeby pozytywnie patrzeć
w przyszłość.”

 

 

 

 

Z opiekunką zastępczą, która tworzyła spokrewnioną rodzinę zastępczą dla dwójki dzieci rozmawia Justyna Kaczor-psycholog PCPR.

 

Justyna Kaczor: Opowie mi Pani o tym, jak to się stało, że została Pani rodziną zastępczą?

Opiekunka Zastępcza: Na początku liczyłam na to, że uda mi się pomóc córce. W jej rodzinie był alkohol, przemoc… Zaczęłam działać z komisją alkoholową (Komisja Rozwiązywania Problemów Alkoholowych- przyp.). Córka i zięć dostali jedno wezwanie, później drugie, trzecie… Nie stawiali się na nich. Wtedy okazało się, że mogą stracić dzieci. Po rozmowie z pracownikami MOPS i PCPR złożyłam w sądzie wniosek o zostanie dla nich rodziną zastępczą. Sąd szybko rozpatrzył moją prośbę.

JK: Czyli to była Pani inicjatywa?

OZ: Nie wyobrażałam sobie, żeby wnuki trafiły do obcej rodziny. Córka i zięć mieli dużo żalu, obwiniali mnie o odebranie im dzieci…

JK: Po ustanowieniu Pani opiekunką zastępczą córka i zięć wciąż mieszkali u Pani?

OZ: Tak. Dostaliśmy zalecenie, że muszą się wyprowadzić. Nie chciałam też, żeby wnuki były świadkami kolejnych awantur. Podjęłam działania, żeby wyeksmitować zięcia, najpierw musiałam go wymeldować. Córka miała o to dużo złości do mnie, ale musiałam tak postąpić.

JK: To pewnie nie było łatwe? Ta złość ze strony córki.

OZ: Oczywiście, to chyba najtrudniejsze dla matki. Byłam oskarżana o zabranie dzieci, żeby mieć
z tego korzyść finansową.

JK: Myślała wtedy Pani o tym, jak to wpłynie na Pani relację z córką? Że się na Panią obrazi?

OZ: Obrażała się. Wyprowadzała się do męża, a gdy pojawiał się między nimi konflikt- wracała do mnie. Ich problem z alkoholem nie ustał, mieli na siebie zły wpływ. Starszy wnuk, Olek, miał
w sobie dużo emocji, złościło go zachowanie matki, dochodziło między nimi do kłótni. Kiedyś podczas jednej z nich, powiedział do mojej córki, że na szacunek trzeba sobie zapracować. Wtedy tego szacunku nie było, ale teraz widzę, że ich relacja się pięknie rozwija, wreszcie wygląda jak matki z dzieckiem…

JK: Mówi Pani o tym, że różnie te relacje między Panią z córką się układały, że było dużo złości, żalu… Jak funkcjonowały w tym dzieci? Wiedziały co się między Panią i córką działo?

OZ: Starszy wnuk wiedział. To mądry i spostrzegawczy chłopak, jest bardzo wrażliwy. Widać było, że mocno przeżywał wszystko, co się działo. Próbował chronić matkę, często nie chciał wyjść z nami na spacer, żeby pilnować, czy tata nie pobije mamy…

JK: Mieszkała Pani z córką i wnukami, dla których stanowiła Pani rodzinę zastępczą. Chłopcy zaakceptowali to, że to Pani była ich opiekunką?

OZ: Tak, starszy wnuk bardzo to szanował. To mnie pytał o zgodę, gdy chciał zostać na noc
u kolegi, mamę tylko informował. Chociaż jak teraz sięgam pamięcią… przez pierwszy rok trudno było im się pogodzić z faktem, że są w rodzinie zastępczej. Dostawaliśmy zaproszenia od PCPR na różne imprezy i wydarzenia, chłopcy nie chcieli na nie chodzić, nie utożsamiali się z „dziećmi
z pieczy zastępczej”.  Dopiero po jakimś czasie zgodzili się, żeby brać udział w tych spotkaniach- byliśmy na spotkaniu Mikołajkowym, Pikniku Lotniczym w Gryźlinach i spływie kajakowym. Tak im się spodobało, że w tym roku też chcieliby wziąć w nich udział (uśmiech). Chłopcy bardzo lubili nasz czas we trójkę, nawet jeśli był to tylko wyjazd do Olsztyna. Gdy córka zachowywała abstynencję, proponowali, by pojechała z nami. Teraz jest zupełnie inaczej, chętnie spędzają czas z mamą. Czasami pytają, czy nie jest mi przykro, a ja się cieszę, że w końcu mogą być razem.

JK: Długo zastanawiała się Pani nad złożeniem wniosku w sądzie o ustanowienie Pani rodziną zastępczą?

OZ: W ogóle się nie zastanawiałam. Mój mąż nadużywał alkoholu, więc wiedziałam, że będzie tylko gorzej. Wiedziałam, że córka i zięć muszą dużo zmienić.

JK: Opowiadała Pani jak te wydarzenia wpłynęły na Pani relacje z córką. Jak wyglądały wcześniej?

OZ: Nie były najlepsze. Moje zdanie nie było dla niej ważne, liczyło się tylko to, co powiedział zięć. Gdy zwracałam im uwagę na to, że ich picie negatywnie wpływa na dzieci, w odpowiedzi usłyszałam, że przecież niczego im nie brakuje. Racja, ich podstawowe potrzeby były zabezpieczone, ale nie miały poczucia bezpieczeństwa, stabilności, nie spędzali wspólnie czasu. Gdy wychodzili z chłopcami na spacer i kierowali się w stronę sklepu, wiedziałam jak to się skończy. Olek i Adaś się wtedy cieszyli, bo byli z mamą i tatą, ale po powrocie do domu zaczynało się picie
i awantury. Inni powtarzali mi, że to ich sprawy, że nie powinnam się wtrącać. Często myślę, że zareagowałam za późno (cisza). Przez alkohol zaczęli mieć zaległości w opłatach za obiady w szkole, przestali dopłacać do rachunków, w końcu oboje stracili pracę. Bardzo ciężko wspomina się tamten czas… Próbowałam wpłynąć na córkę wszelkimi sposobami, nawet zmieniłam swój testament.

JK: Mieszka Pani w małej wsi, zastanawiała się Pani jak osoby z Pani otoczenia zareagują na tę sytuację?

OZ: To było widać, że opiekuję się chłopcami, ale długo nie mówiłam o tym, że jestem formalnie ich rodziną zastępczą. Myślę, że sąsiedzi i moje przyjaciółki się domyślały… Ale ani mnie to grzało, ani ziębiło. Uważałam, że robię dobrze dla dzieci i tylko to było dla mnie ważne. Nigdy wprost nikt nie powiedział mi, że jest przeciwny temu, co zrobiłam. Może ktoś tego nie popiera, ale nie przejmuję się tym. Na początku mi samej było ciężko o tym mówić, wolałam, żeby to zostało tak… w domyśle.

JK: Korzystała Pani z jakiejś pomocy?

OZ: Tak, korzystałam ze wsparcia psychologa w MOPS i w PCPR. Dostałam też propozycję dołączenia do grupy wsparcia (w PCPR- przyp.). Były tam zawodowe rodziny zastępcze,
i chociaż na co dzień mierzyliśmy się z podobnymi problemami, np. szkolnymi, to dopiero po kilku spotkaniach powiedziałam, że jestem babcią dla dzieci, które są pod moją opieką. Później zaproponowano mi grupę dla spokrewnionych rodzin.

JK: Olek jest już nastolatkiem, ale Adaś jest jeszcze małym dzieckiem. Myślała Pani o tym, czy da Pani radę opiekować się nim aż do pełnoletności?

OZ: Od samego początku miałam ogromne wsparcie od syna. Zadeklarował, że gdyby coś mi się stało, on przejmie opiekę nad chłopcami. Syn mieszka blisko, więc mogłam też liczyć na niego, gdy w domu dochodziło do awantur. Chłopcy też wiedzieli, że mogą na niego liczyć.

JK: Wspominała Pani, że córka miała momenty, w których zachowywała abstynencję, i takie,
w których znowu sięgała po alkohol…

OZ: Córka kilkukrotnie podejmowała decyzję o leczeniu, później je odwoływała. Wreszcie zdecydowała się na zamknięty ośrodek. Zapytałam wtedy dyrektor tego ośrodka o to, ilu osobom się udaje. Usłyszałam, że osoby, które tam przebywają, często rezygnują, czasami po kilku dniach,
a czasami po kilku tygodniach. Dopiero gdy córka była tam dwa miesiące, zaczęłam wierzyć w to, że się uda. No i udało się (uśmiech). Ale na 100% zaufanie musi jeszcze popracować. Największe obawy miałam w dniu, gdy córka dostała pierwszą wypłatę. Widziałam, że Olek też się tym martwił. Przeżyłyśmy pierwszą, drugą, zobaczymy jak będzie dalej. Dzielę się z córką samochodem, żeby mogła dojeżdżać do pracy, niedawno poprosiłam ją, żeby mnie gdzieś zawiozła, bo nie czułam się najlepiej. Poczułam się wtedy szczęśliwa, że teraz to córka może mi pomóc, że mogę na nią liczyć. Widziałam, że ona też czuła się z tym dobrze. Jednak wciąż z tyłu głowy mam obawę, czy nie wróci do nałogu…

JK: Myśli Pani, że kiedyś te obawy Panią opuszczą?

OZ: Chyba nie. Chyba zawsze będzie taka czujność i uważność. Jak już wspomniałam, mój mąż był alkoholikiem, więc wiem, że te obawy nigdy nie znikną.

JK: Jak Pani sobie radziła w pełnieniu funkcji babci i mamy?

OZ: Powiem Pani, że nie było to łatwe. Babcia- wiadomo, jest od spraw opiekuńczych, od rozpieszczania, a ja dodatkowo musiałam myśleć o sprawach finansowych, badaniach, lekarzach, terminach… Teraz mogę być po prostu babcią, mogę jechać jako wsparcie przy pobraniu krwi do badań, a mogę też nie jechać. Jest tak, jak powinno być, jestem babcią od kochania
i rozpieszczania.

JK: Chłopcy widzą tę różnicę?

OZ: Oni chcą, żebyśmy teraz wszędzie jeździli we czwórkę (śmiech). Mówią „Babciu, nie musisz nam nic kupować, tylko z nami pojedź”.

JK: Czy w tym czasie pełnienia funkcji rodziny zastępczej miała Pani trudniejsze momenty?

OZ: W pewnym wieku dla człowieka męczące są codzienne czynności. Dużo mnie kosztowały wszystkie wyjazdy do Olsztyna, pilnowanie, żeby zdążyć na czas…

JK: Co zmieniło się, gdy Pani córka zdecydowała się na zamknięty ośrodek terapii uzależnień?

OZ: To był dla nas wszystkich trudny czas. Córka podjęła tę decyzję niedługo po śmierci zięcia. Pojechaliśmy tam we trójkę- ja, córka i Olek. Gdy córka tam została, był w nim taki spokój… Po zakończeniu leczenia widzę w córce dużą zmianę. Ma świadomość tego, co może być „wyzwalaczem”, wie czego powinna unikać… Dużo w niej świadomości, to bardzo budujące. Dużo zyskała w moich oczach. Wiem, że może przyjść trudniejszy moment, jakieś załamanie, ale najważniejsze, żeby się z tego podnieść. Niedługo minie pół roku bez alkoholu, dobrze sprawdza się w pracy…  Poprawiły się też relacje między moimi dziećmi, mogą na siebie liczyć, bardzo się wspierają. Mam powody, żeby pozytywnie patrzeć w przyszłość.

JK: Czego o sobie samej nauczyła się Pani poprzez tę historię?

OZ: Że jestem silna. Chociaż nigdy wcześniej sama bym o sobie tak nie powiedziała… Moja córka też jest.

JK: Czuje Pani dumę?

OZ: Tak. Jestem dumna, że podjęła wyzwanie, że jest wytrwała, że się w tym trzyma… Zawsze byłam dumna ze swoich dzieci. I z wnuków… (Cisza). Zaskoczyło mnie, że Pani chciała przeprowadzić ze mną wywiad. Tak krótko byłam tą rodziną zastępczą…

JK: Pomyślałam, że może trafi on do kogoś, kto jest w podobnej sytuacji, w jakiej była Pani te 2 lata temu. Że może ktoś się waha…

OZ: Nie powinni się wahać. Trzeba podjąć działania, bo samo z siebie się nic nie naprawi,
a problemy tylko narastają… Nie ma na co czekać.

#FunduszeUE #FunduszeEuropejskie