Rozmowa Magdy z zabieganym Jackiem Tkacz

 

Opowiedz mi o swoim dzieciństwie. Jak wspominasz dzieciństwo i czy twoja niepełnosprawność miała wpływ na jego przebieg?

Moje dzieciństwo składa się z dwóch etapów: etap do szóstego roku życia i etap po szóstym roku życia. Do szóstego roku życia miałem zwyczajne dzieciństwo, takie jak każdy dzieciak, miłe, fajne i beztroskie życie. Później zachorowałem. Moja choroba w latach 80-tych była zagadkowa i nikt nie potrafił jej zdiagnozować, nie wiedzieli co się stało. Wtedy wszystko się zmieniło. Zaczęła się długa i trudna droga diagnozy i leczenia. Zmieniło się w moim życiu, zmieniło się w życiu całej rodziny. Można powiedzieć, że wszystko stanęło na głowie. Zaczęły się częste wizyty w szpitalu, częste wyjazdy z Braniewa do Olsztyna do lekarza… i przez kilka lat jeździłem. To był bardzo ciężki czas zarówno dla mnie, jak również moich rodziców i rodzeństwa. Jednak mimo tych trudów i cierpienia miałem szczęście, że rodzina wspierała mnie i zawsze mogłem na nich liczyć. Zresztą tak jest do tej pory.

Ówczesny system edukacji wykluczył mnie do tego stopnia, że zostałem zakwalifikowany do indywidualnego nauczania w domu. Niestety wiązało się to z niższym poziomem nauczania. Praktycznie co roku byłem wysyłany do ośrodków badań, czy dobrze dalej się rozwijam.

 

Do której klasy miałeś indywidualne nauczanie?

Do siódmej klasy. Po prostu zbuntowałem się, bo miałem dość tego wszystkiego, dość odosobnienia i chciałem wrócić do rówieśników. To też wiązało się z dość dużym wykluczeniem społecznym. Dużo osób nie rozumiało mojej choroby, co było spotęgowane faktem, że ta choroba nie była do końca wyjaśniona medycznie, a to sprawiało, że ludzie obawiali się, że jest ona zaraźliwa. Ostatecznie zdiagnozowano moją jednostkę chorobową, jako zespół nerczycowy. Rodzice innych dzieci odcinali kontakt ze mną z obawy, że ich dzieci zarażą się ode mnie. Takie były uroki indywidualnego nauczania. Poza tym jak w siódmej klasie wróciłem do szkoły, to większość nauczycieli uważało, że jestem głąbem i nawet specjalnie obniżali mi oceny uzasadniając, że skoro miałem indywidualne nauczanie, to na pewno na ocenę bardzo dobrą mnie nie stać i nie umiem. Byłem pilnym uczniem.

Czyli nauczyciele wyszli z założenia, że nie masz wiedzy zgodnej z ocenami na świadectwach, bo do tej pory miałeś indywidualne nauczanie, więc na pewno miałeś zawyżone oceny?

Tak, w moim przypadku właśnie tak to wyglądało. Była to szkoła publiczna, nie integracyjna, więc tak podchodzono do niepełnosprawności. W tamtych czasach szkoły specjalne, czy integracyjne nie funkcjonowały. Ja generalnie bardzo późno formalnie stałem się osobą niepełnosprawną, bo pierwsze orzeczenie stwierdzające moją niepełnosprawność otrzymałem w wieku 17 lat. Nikt nie informował rodziców o takiej możliwości, nie mieliśmy wiedzy na temat możliwości dofinansowań, jakiś świadczeń. Lekarze o niczym nie informowali, a jeśli ktoś miał jakąś wiedzę, to z czystej zawiści nie informował innych. Dużo informacji zdobyliśmy tak naprawdę przypadkowo.

Czy jak poszedłeś do szkoły, to łatwo Ci było odnaleźć się w nowej rzeczywistości? Miałeś trudności w nawiązywaniu znajomości?  To jednak były dwa różne światy, wyście z domu do gwaru, dużego skupiska ludzi.

Nie było zbyt łatwo, ale z czasem poradziłem sobie. Oczywiście nie uniknąłem krytykowania, wyśmiewania się z mojej nadwagi, która była efektem choroby i przyjmowanych leków. Nie byłem odludkiem, ale lubiłem stać i przysłuchiwać się, przyglądać i jak miałem coś do powiedzenia, to powiedziałem. Chociaż zbytnio rozmowny też nie byłem, bo po tylu latach samotności człowiek odzwyczaja się od rozmów. W klasach 1-7 bywały sytuacje, że czasem chodziłem do szkoły przez kilka tygodni, dzięki czemu od czasu do czasu miałem kontakt z rówieśnikami. Do tego w moim bloku mieszkało sporo dzieciaków w zbliżonym wieku, więc było mi łatwiej.

Czyli po szkole podstawowej uczyłeś się z rówieśnikami w szkole?

Wtedy na dobre zakończyłem indywidualną formę nauczania domowego i poszedłem do liceum.

Jaką specjalizację wybrałeś?

Z zawodu jestem księgowym rolniczym – technik ekonomista o specjalności rachunkowość i rynek rolny. To była szkoła rolnicza zrobiona na liceum rolnicze.

Umysł ścisły.

To prawda, trzeba było porachować, ale i tak jak poszedłem na studia, to przekonałem się, że moja szkoła miała niski poziom nauczania. Czułem dużą różnicę wiedzy między mną,  a kolegami i koleżankami, którzy uczyli się w większych miastach.

Studiowałeś geodezję, a konkretnie gospodarkę przestrzenną, co cię podkusiło żeby z księgowości przeskoczyć na geodezję?

Zawsze lubiłem różne manualne zajęcia. Chyba po prostu same cyferki mnie nie pociągały, dlatego wybrałem gospodarkę przestrzenną, bo było najmniej tych matematycznych rzeczy, a tak przynajmniej mi się na początku wydawało. Później rzeczywistość skorygowała moją teorię, ale dużo było zajęć kreślarskich, technicznych, bardziej kreatywnych.

Uważasz, że to był dobrze wybrany kierunek?

Kierunek był dobrze wybrany, bo był bardzo ciekawy i dawał wiele możliwości zatrudnienia, tylko był przeze mnie zaniedbany. Po ukończeniu studiów można było pracować w szerokich obszarach od zarządzania nieruchomościami, pośrednictwie, po zostanie planistą. Niestety w tym czasie było bardzo dużo zmian prawnych, wymagań podstaw programowych i żeby móc wykonywać zawód trzeba było zrealizować studia podyplomowe, ja ukończyłem „Szacowanie nieruchomości”. Ogólnie podwyższałem swoje kwalifikacje i ukończyłem pięć Studiów Podyplomowych.

Jak wspominasz okres studiów?

O … to był bardzo burzliwy okres. Mój najlepszy okres życia. Mieszkałem w akademiku. Człowiek potrafił znaleźć na wszystko czas – na naukę, zabawę i na inne życie.

Pytam dlatego, bo po kilku latach indywidualnego nauczania w domu, studia i mieszkanie  w akademiku zdaje się być skokiem do innego świata.

Do tej pory śni mi się życie w akademiku (śmiech). Mam wrażenie, że czegoś nie zrobiłem, że jeszcze wrócę. Na studiach szybko odnalazłem się, bo miałem brata na uczelni, który mi wszystko pokazał, oprowadzał mnie. Szczerze mówiąc byłem bardzo zaradny, wiedziałem jakie i gdzie złożyć dokumenty żeby otrzymać miejsce w akademiku, wiedziałem kiedy złożyć dokumenty na stypendium, jakie są stypendia.

To wszystko wynika też z odwagi, że nie bałeś się gdzieś pójść i zapytać na jakie wsparcie możesz liczyć.

Odwaga była we mnie kształtowana od dziecka, bo jeśli w wieku sześciu lat zostaje się samemu w szpitalu na dwa, czy trzy miesiące, to szybko musiałem nauczyć się samodzielności. Dużo było sytuacji podczas pobytów w szpitalach, że trzeba było stać się bardziej dorosłym, niż dzieckiem. To wszystko bardziej człowieka usamodzielniało. Teraz mam wrażenie, że wszyscy są prowadzeni za rączkę.

Myślę, że wynika to z faktu, że system opieki zdrowotnej wygląda inaczej niż za czasów naszego dzieciństwa. Teraz rzadko kiedy są sytuacje, że zostawiasz dziecko w szpitalu bez możliwości pozostania wraz z nim lub bez możliwości odwiedzin.

To prawda. Dziecko było zostawiane w szpitalu i odbierane po kilku dniach, tygodniach… W pewnym sensie byliśmy sierotami. Jednak mimo wszystko teraz system opieki zdrowotnej jest zdecydowanie trudniejszy do przebrnięcia. Jak ja chorowałem i jechałem z Braniewa do Olsztyna 100 km, podróż trwała 2 godziny. Przyjeżdżaliśmy do szpitala, rodzice rejestrowali mnie do nefrologa i w tym samym dniu byłem przyjęty. Teraz żeby dostać się do specjalisty trzeba czekać miesiącami.

Pozostawmy kwestię aktualnego systemu opieki zdrowotnej i wróćmy do czasów twoich studiów. Czy sięgając do tych wspomnień kojarzysz jakieś sytuacje, w których pomyślałeś, że jednak inaczej wyobrażałeś sobie studiowanie, mieszkanie, czy czułeś samotność?

Nie, zdecydowanie nie. Podczas zajęć nie czułem odosobnienia, a w akademiku nie było szans na nudę i spokój. Czasem, żeby wieczorem pouczyć się szedłem do pokoju tzw.  „cichej nauki”, który był taki w teorii, bo i tak po godzinie, dwóch godzinach nauki i tak wszyscy zaczynali rozmawiać i żartować. Nie miałem problemu z przystosowaniem się do życia w akademiku.

Początkowe tygodnie, miesiące życia w akademiku wbrew pozorom nie są takie proste, bo albo przystosujesz się, albo zrezygnujesz i wybierzesz inne rozwiązanie. W akademiku mieszkasz z zupełnie obcymi osobami, które mają swoje przyzwyczajenia, temperament, humorki itd.

Jasne, znam ludzi, którzy mieli problemy z przystosowaniem się do życia w akademiku, do pewnych reguł panujących w akademiku i to wcale nie zależało od tego, czy były to osoby niepełnosprawne, czy pełnosprawne. Na trzecim roku studiów, to ty wciągnęłaś mnie do środowiska osób niepełnosprawnych i pomagania, to wtedy zacząłem na to wszystko inaczej spoglądać.

To prawda (śmiech). Jednak pamiętam, że przez pierwsze dwa lata naszego mieszkania w akademiku, krążyły takie pogłoski, że w tym akademiku mieszkają sami niepełnosprawni, poza kilkoma osobami z miejsc rektorskich i określano nas hm…. w dość negatywny sposób, jakby mieszkały w nim dziwaki. W konsekwencji wówczas czuć było przy każdej okazji, że nasz akademik jest mało przychylnie postrzegany. To właśnie stąd narodziła się we mnie potrzeba pokazania wszystkim, że to nie prawda. Chciałam sprawić, by mieszkańcy naszego akademika nie wstydzili się, a byli dumni, bo na to zasługiwali, byli po prostu wyjątkowi.

Zgadzam się z tym, bo to my postrzegaliśmy siebie „normalnie”, ale ktoś z zewnątrz widział nas trochę inaczej, bał się nas, bo faktycznie mieszkańcy mieli przeróżne niepełnosprawności.

Można powiedzieć, że to dzięki nam nasz akademik pierwszy raz w historii wziął udział w konkursie wystroju akademików podczas Kortowiady, mieliśmy stałe miejsce w Wiadomościach Uniwersyteckich, gdzie pisałam o naszych koleżankach i kolegach z akademika, o niepełnosprawności z jej trudami i radościami. Wiele zrobiliśmy tych pierwszych kroków w różnych sferach życia akademickiego, żeby zaznaczyć swoją obecność, jak również pokazać jacy naprawdę jesteśmy i tym samym sprawić, że obraz niepełnosprawności będzie milszy, bardziej ludzki.

Faktycznie ruszyliśmy społeczną integrację i różnego działania, choćby zmierzające do umożliwienia korzystania z koncertów poprzez doprowadzenie do stworzenia platformy przy scenie dla osób mających trudności w przemieszczaniu się, w szczególności poruszających się na wózkach inwalidzkich. Śmiało można stwierdzić, że byliśmy pionierami. To my byliśmy pierwszymi przedstawicielami osób niepełnosprawnych w Samorządzie Studenckim, w Komisji socjalnej dla osób niepełnosprawnych, jak również byliśmy osobami, które pomagały wszystkim tym, którzy zwrócili się o wsparcie, czy informacje o formach pomocy finansowej, pomoc w wypełnianiu wniosku np. o zapomogę socjalną. To właśnie dzięki tym działaniom zaczęto dostrzegać osoby niepełnosprawne, ich potrzeby, jak również zacierały się te wcześniejsze mentalne różnice. Teraz wsparcie jest na bardzo wysokim poziomie, bo są m.in. asystencji, urządzenia wspomagające słyszenie, wtedy byliśmy my.

Co było po studiach?

Kilkanaście egzemplarzy wysłanych cv po terenie całego kraju, wiele rozmów kwalifikacyjnych i… kilka miesięcy bezrobocia. Jedno cv zaniosłem do Warmińsko-Mazurskiego Oddziału Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych w Olsztynie i właśnie stamtąd zadzwoniono do mnie z propozycją podjęcia pracy na zastępstwo. Myślę, że skojarzono mnie, bo przez cztery lata otrzymywałem dofinansowanie ze środków PFRON do studiów, więc przekonali się, że jestem dokładny i konkretny, bo nigdy nie byłem wzywany do poprawy, czy uzupełnienia wniosku. Zacząłem pracę i robiłem to, co sprawiało mi przyjemność, czyli przyjmowałem wnioski o dofinansowanie studiów, sporządzałem umowy i rozliczałem, więc te same które jeszcze nie tak dawno sam dla siebie wypełniałem. Z czasem zakres obowiązków zmieniał się, a ja pracuję w PFRON do dziś, czyli dwadzieścia jeden lat. Swoją pracę traktuję, jak misję. Całe moje życie ma wpływ na moją pracę zawodową.                 Mam też inne podejście do osób niepełnosprawnych, do pracowników z różnymi niepełnosprawnościami, bo po prostu traktuję te osoby w sposób naturalny, partnersko, bez lęku, czy dystansu.

Wiesz, to jest potwierdzenie powiedzonka, że „najedzony głodnego nigdy nie zrozumie”, czyli osoba, która nigdy nie przeżyła dramatu przebrnięcia pobytów w szpitalu, cierpienia, bólu, pozostawienia samemu sobie, czy wiecznej zagadki, co będzie dalej, to nie jest w stanie dogłębnie tego zrozumieć. Oczywiście może starać się wyobrazić poczucie drugiej osoby, ale tak naprawdę nie poczuje tego na własnej skórze.

To prawda. Najwięcej uczy nas własne życie i doświadczenia, które sprawiają, że możemy mniej lub bardziej zrozumieć drugiego człowieka, utożsamić się z nim.

Co lubisz robić po pracy?

Głównie zajmuję się teraz bieganiem i pomagam koledze w organizacji różnego imprez biegowych. Zazwyczaj na imprezach biegowych zajmuję się spikerowaniem, czyli komentuję i zagaduję, by było wesoło. Lubię to robić, chociaż jest to w dużym stopniu bardzo wymagające, a tym samym męczące i stresujące. Nawet jak mam gorszy dzień, jestem zmęczony, to nie mogę sobie pozwolić, by uczestnicy imprezy to odczuli. Jestem tam po to, żeby przyczynić się do ich dobrej zabawy i miło spędzonego czasu. Po całym dniu komentowania i stałej koncentracji na tym, co wokół dzieje się, włącznie z różnymi sytuacjami na zapleczu przez kolejne dni wolę ciszę, spokój lub muzykę.

Hm… w pewnym sensie, to jest również forma pracy, a ja chcę wiedzieć, co lubisz robić dla siebie. Co sprawia Ci przyjemność?

Ulubionym moim zajęciem jest bieganie i zwiedzanie. Zrobiłem również kurs żeglarski zorganizowany przez Polski Związek Żeglarzy Niepełnosprawnych w Giżycku. Bardzo fajna inicjatywa rehabilitacji społecznej przez sport. Jednak takich inicjatyw jest zdecydowanie zbyt mało. Problem leży zarówno w braku możliwości aktywnego uczestnictwa osób z niepełnosprawnościami w inicjatywach sportowych, kulturalnych, podróżniczych…, jak również w strachu tych osób, że jak będą bardziej aktywne, to stracą świadczenia, czy jakieś przywileje. Wiele osób boi się wyjść z domu i zmierzyć się z codziennymi trudami, czy zacząć szukać alternatyw, z czego mogliby skorzystać, gdzie uzyskać wsparcie również psychologiczne, by przestać bać się własnego życia. Znam osoby, które nie mają w sobie siły i odwagi, by zacząć aktywnie żyć, potrzebują pomocy psychologa, ale takiej pomocy nie otrzymują, więc zostają samotnie w domu coraz bardziej zatracając się w przeświadczeniu,  że tak musi wyglądać ich życie. Szczególnie w mniejszych miejscowościach ta pomoc najczęściej nie dociera.

Niestety kwestia systemu wsparcia i pomocy osób z niepełnosprawnościami jest tematem długim i rwącym, jak rzeka, więc zostawmy te kwestie. Opowiedz mi o swoich marzeniach.

Ogólnie chciałbym dożyć tzw. starości w zdrowiu i kondycji. Od jakiegoś czasu dodatkowo zdiagnozowano u mnie cukrzycę i choć wiem, jak postępować, czego powinienem przestrzegać, to jednak nie jest to taki proste i są dni, że psychicznie czuję się zdołowany. Jednak na pewno chciałbym podróżować, zmieniać otoczenie. Marzy mi się obóz biegowy w Kenii, niestety jest to spory wydatek, więc na razie jest w sferze marzeń.

Byłeś ostatnio na jakiejś zorganizowanej wyprawie?

Byłem na obozie biegowym w Szklarskiej Porębie. Byłem już piąty raz, są to cykliczne obozy. Kiedyś marzyłem żeby zostać sportowcem, a te obozy dają właśnie to poczucie magii bycia prawdziwym zawodnikiem sportowym.

Jak wygląda dzień na takim obozie?

Dni są bardzo intensywne. Pobudka 7:00, śniadanie, po śniadaniu pierwszy trening biegowy, po treningu czas na regenerację sił, później obiad, po obiedzie czas relaksu, a później kolejny trening biegowy, siłownia lub ewentualnie basen, kolacja, a później sen. Po całym dniu, a szczególnie bieganiu po wymagającym górskim terenie, człowiek bardzo szybko zasypia, organizm potrzebuje czasu na regenerację.

Lubisz aktywnie spędzać czas, czy poza bieganiem jeszcze coś działasz?

Jeżdżę rowerem. Uwielbiam jeździć rowerem, ale robię to w swoim tempie i czysto rekreacyjnie. A… no i jednak mam jedno szczególne marzenie – chciałbym nauczyć się pływać. W rodzinnym domu mieszkałem 200 metrów od rzeki Pasłęka, a 6 km do Zalewu Wiślanego, ale jakoś nikt mnie nie nauczył pływać. Próbowałem nauczyć się z instruktorem na basenie, ale nauczyłem się jedynie trochę na plecach, a na brzuchu odczuwam strach. Kiedyś podtopiłem się na zjeżdżalni i chyba ten strach mnie blokuje. Nie boję się wejść do wody, ale sam fakt położenia się na brzuchu i próba płynięcia wywołuje stres w moim ciele. Może po prostu jeszcze nie udało mi się trafić na instruktora, dzięki któremu przełamię tę barierę strachu. Jestem bardzo zdeterminowany i gotowy do nauki, więc jeśli byłby instruktor, który naprawdę podjąłby się tego wyzwania żeby nauczyć mnie pływać, to na pewno dałbym z siebie wszystko.

Kończąc nasze pogaduszki ośmielę się w twoim imieniu zaprosić do współpracy instruktora pływania (instruktorka też mile widziana), by podjął przysłowiową rękawicę i stawiając czoła wyzwaniu nauczył cię pływać. Nasze życie jest codziennym udowadnianiem sobie i światu, że trzeba brać życie w swoje ręce, spełniać marzenia i swoimi czynami sprawiać, by świat był choć odrobinę lepszy, a na czyichś ustach pojawił się długo oczekiwany uśmiech, bo… warto.