Jako pierwszy przedstawiamy wywiad z opiekunką zastępczą prowadzącą zawodową rodzinę zastępczą o charakterze pogotowia rodzinnego.
„… Teraz mam taki okres, że czuję się najlepiej w życiu…”
– warto słuchać dzieci i poznawać ich perspektywę.
Z 16 letnim Oliwierem, wychowującym się w Rodzinnym Domu Dziecka rozmawia Iza Wręga.
I.W: Oliwier, od roku mieszkasz w Rodzinnym Domu Dziecka. Opowiesz mi o tej rodzinie?
Oliwier: (dłuższe zastanowienie)
I.W: Jaka jest ta rodzina? Jaki jest ten dom?
O: Taki … szalony… niezwykły… (śmiech). Jest dużo dzieci i dużo się dzieje. Do niedawna była nas ósemka, teraz jest piątka – okrojony skład (zastanowienie). To nie jest zwykła rodzina, bo tu są dzieci z różnymi przeżyciami… Co chwila dzieją się… że tak powiem… jakieś akcje… (uśmiech)
I.W: Opiszesz mi jedną z takich „akcji” w której brałeś udział? Bo rozumiem, że Ty tez jesteś czasami bohaterem różnych sytuacji?
O: Nie, ja jestem grzeczny (śmiech).
I.W: (śmiech) Powiedziałeś: „to nie jest zwykła rodzina”. Czym różni się Rodzinny Dom Dziecka od takiej zwykłej rodziny?
O: Na przykład nie ma w niej rodziców, tylko są opiekunowie: ciocia i wujek. Oni nie są rodzicami i nigdy nie będą. Są takimi osobami, które nakierowują w życiu, podpowiadają, ale to nie są rodzice. Relacje z Opiekunami są inne od tych z rodzicami. (zastanowienie) Mam też takie odczucie, że w rodzinnym domu dziecka wszystkie dzieci są bardziej samodzielne i bardziej odpowiadają za swoje czyny niż w takiej zwykłej rodzinie. Nie wiem czy to jest jasne, ale tak na moim przykładzie: o 5 rano wstaję, o 6 mam autobus do Olsztyna, 13:40 mam autobus powrotny z praktyk, o 15 jestem w domu, jem obiad, lecę na trening na siłownię, jakieś lekcje, kolacja, kąpiel i idę spać… nikt mi nie organizuje dnia. Ciocia i wujek kontrolują, co się z nami dzieje, ale mamy taką… wolność w podejmowaniu decyzji i w planowaniu swojego życia. Tutaj nie ma mamy i taty, którzy będą cię trzymać za rękę…
I.W: Skąd wiesz, że w zwykłych rodzinach dzieci mają mniej wolności?
O: Rozmawiam z rówieśnikami i wiem jak jest.
I.W: Brakuje ci czasami tego „trzymania za rękę”?
O: Nie, nie, mi akurat nie brakuje. (zastanowienie) Bardzo często rozmawiam sobie z Ciocią na różne tematy i ona raz zapytała mnie czy chciałbym mieć rodziców. Ciężkie pytanie. Często o tym myślę… Są tego plusy i minusy. (zastanowienie) I też pytanie: jacy ci rodzice mieliby być. Na pewno nie chciałbym wrócić do moich własnych rodziców. Moi rodzice żyją, tatę czasami widuję na ulicy… (zastanowienie) Takich całkiem nowych, którzy na przykład nie mogą mieć własnych dzieci – też nie chciałbym mieć… Mi jest tu dobrze.
I.W: Co jest dobrego w tym domu?
O: Na przykład Ciocia i Wujek dają wybór, czy chcesz się widywać ze swoimi rodzicami. Chociaż raz zaskoczyli mnie i podjechaliśmy pod dom moich rodziców… Może Ciocia w rozmowie ze mną wywnioskowała, że chciałbym tego… Pewnie chciała dobrze, ale nie powiedziała mi o tym pomyśle… Gdyby zapytała mnie wprost, to powiedziałbym, że to zły pomysł na tą chwilę… Pojechaliśmy tam w wakacje jakoś pod koniec tygodnia, gorąco było… Wyszedłem i … widzę swojego ojca… był pijany, matka wyszła, chyba nie była aż tak pijana…, ale bardzo się zmieniła, nie widziałem jej kilka lat… Ojciec zobaczył mnie i zaczął płakać… Chciał mnie przytulać, ale ja go odpychałem od siebie… Nieprzyjemne to było…
I.W: Jak się czułeś po tym spotkaniu?
O: Jak wracaliśmy samochodem to patrzyłem w tą szybę i było mi głupio…, wstyd…, byłem zły sam na siebie, takie mieszane uczucia, dużo uczuć w jednym… W sumie nie chciałem tego widzieć… Pamiętam swojego tatę jako silnego, umięśnionego chłopa z dziarami… Taki prawdziwy ojciec… Jak miałem 5… 6… lat chodziliśmy na pole…, pokazywał mi jak się robi ognisko, nauczył mnie paru rzeczy…, długi czas miałem inny obraz jego w głowie… Pamiętam jak chciał nauczyć mnie pływać…, trzymał mnie w wodzie, a ja krzyczałem: „tato, tato” – bałem się… No i nie nauczyłem się pływać, ale mam dobre wspomnienie, że chciał mnie nauczyć… (uśmiech)
I.W: Ładnie o tym mówisz…
O: To było fajne! Właśnie to jest najsmutniejsze, że ten alkohol pogrążył moich rodziców stopniowo… Rozmawiam z innymi dziećmi i czasami matki to piły alkohol już jak były w ciąży z nimi… Niektóre dzieci mają tą chorobę – od alkoholu… U mnie to było inaczej. Tata pracował jako spawacz. Zarabiał bardzo dobre pieniądze. Mama zajmowała się mną bo byłem mały. Tata miał dobry samochód, kupił mieszkanie na kredyt – tutaj na Kościuszki… Babcia mówiła mi potem, że na początku było dobrze w naszej rodzinie… (zastanowienie) Pamiętam, to była zima, tata miał na sobie kurtkę – wszedł do mieszkania, ja wyszedłem ze swojego pokoju, trzymał w ręku jakieś pudła… – to były zabawki i słodycze (uśmiech). Nie pamiętam, co było potem, ale taki obraz w głowie mam (zastanowienie). Miałem normalnego tatę, który mi kupował zabawki i słodycze… Mama przychodziła po mnie do przedszkola… a ja biegłem między nogami przedszkolanki, żeby się do niej przytulić… potem szliśmy do domu. Pamiętam takie normalne chwile z domu… (cisza)
I.W: Kochałeś ich…
O: Bardzo. Nawet wtedy, kiedy byli pijani…
I.W: …
O: Tata zaczął pić. Z kolegami, w delegacjach… w końcu stracił pracę… Ewoluowało to w taki patologiczny styl życia. Zaczął bić mamę. Często przychodziła do mnie zapłakana…, przytulałem ją wtedy… Budził mnie w nocy pijany… Mówiłem: „tato, chcę spać, jutro idę do szkoły”, ale on miał jakieś fazy po alkoholu…
I.W: Teraz co czujesz do rodziców?
O: Nic. To znaczy… ja chciałbym w przyszłości wyciągnąć do nich rękę… Oni są jak… pępowina – pochodzę od nich… Szanuję ich jako rodzicieli, ludzi, którzy dali mi życie, ale nie jako rodziców…
I.W: Boisz się czasami, że Twoje życie potoczy się takim scenariuszem jak u rodziców…?
O: Nie, nie. Czytałem, że połowa dzieci alkoholików w dorosłości idzie ich śladami, a druga nigdy nie sięga po alkohol. Ja jestem na pewno w tej drugiej połowie. Nie piję, nie palę, ćwiczę systematycznie na siłowni. Dbam o dietę, wysypiam się. Brzydzę się piciem alkoholu i przemocą. Nie używam narkotyków. Moi koledzy się ze mnie śmieją, że w życiu nic by mi nie dali, bo nie chcą mnie zepsuć… (śmiech). Lubię dbać o siebie.
I.W: Gdzie się nauczyłeś takich wartościowych postaw?
O: W dzieciństwie dużo przebywałem u Babci i Dziadka. W zasadzie wszystkie weekendy i święta. Jak odwozili mnie na dworzec, żebym wrócił do domu – to zawsze płakali… Dziadek wsuwał mi jakieś drobne do kieszeni… Miałem chyba 10 lat, kiedy zajęli się mną całkowicie. (zastanowienie) Pamiętam jak chodziłem do baru mlecznego po obiady dla nich… (cisza) Tego ostatniego dnia, który spędziłem z babcią, poprosiła mnie, żebym zjadł z nią. Normalnie jadłem zawsze w swoim pokoju, tak jak większość młodzieży. Długo rozmawialiśmy. Tej nocy babcia dostała zawału. Zadzwoniłem po karetkę, chociaż początkowo nie chciała. Mówiła: „nie, nie dzwoń”. Była starsza ode mnie, myślałem, że się zna… Ja miałem… około 14 lat… Musiałem uspokajać ją bo ciężko oddychała. I słowo „spokojnie” było ostatnim jakie babcia ode mnie usłyszała (cisza). Niestety nikt mnie nie chciał zabrać do niej do szpitala. Mówili, że nie można, bo Koronawirus… Inni jednak wchodzili… Kurcze … teraz jak o tym myślę, to bardzo to przeżywałem. To były straszne chwile dla mnie. Nie mogłem pożegnać się z nią, a to ja z nią mieszkałem, to ja byłem z nią najbliżej, to ja zadzwoniłem po karetkę… W szpitalu zmarła…
I.W: …
O: Babcia miała takie buciki… babcine… Pamiętam, że siedziałem, patrzyłem na te buciki, słuchałem ABBY i płakałem… ABBA to był ulubiony zespół babci… (cisza). No i zostałem z dziadkiem. Dziadek miał jednak demencję, był otyły i to bardziej ja się nim opiekowałem niż on mną…
I.W: Wyobrażam sobie, że to musiał być bardzo ciężki czas dla Ciebie. Strata babci i niepewność co do jutra…
O: No właśnie myślałem, że ja z dziadkiem zostanę do końca! Nic nie wiedziałem o tym, że mam trafić do domu dziecka. Nikt mi o tym nie powiedział… Wszyscy to ukrywali (zastanowienie). Wtedy było zdalne nauczanie. Skończyłem lekcje, grałem sobie w jakąś grę, jeździłem samochodzikami i nagle dzwoni telefon. Odbieram. Zamarłem. Słyszę głos naszej opiekunki, ona jest chyba z OPS… „Pakuj się, bo jedzie po ciebie Pani Dyrektor z Domu Dziecka w Olsztynku”. Ja byłem w takim szoku… Ja nie płakałem, nie byłem smutny, tylko… nie wiedziałem, że takie coś jest możliwe… Myślałem: przecież ja mam dziadka i dom… Jaki dom dziecka…?! Spakowałem się, musiałem pożegnać się z dziadkiem. Płakał, też nie wiedział co się dzieje…
I.W: Cios za ciosem…
O: W Domu Dziecka, dla mnie było koszmarnie… Nie umiałem przystosować się… Obcy ludzie, obce miejsce… Czułem się taki… niczyj… Wcześniej byłem babci i dziadka, a wtedy byłem niczyj… Dołowała mnie też ta biurokracja. Jak chciałem gdzieś wyjść to musiałem jakiś papierek podpisywać, że wychodzę, że nic mi się nie stanie… To nie wyglądało jak w rodzinie. Koszmarnie tam funkcjonowałem. Nie wychodziłem z pokoju. Jak tylko mogłem to wychodziłem poza budynek. Nie chciałem jeść. Brzydziłem się tym miejscem. Nie było nocy, żebym nie płakał. Chyba właśnie tam najbardziej zacząłem przeżywać śmierć babci, a potem śmierć dziadka…Ten Olsztynek to znienawidziłem… Nie chciało mi się żyć… Jechałem pociągiem, myślałem o babci, płakałem i nie zwracałem uwagi, że są inni ludzie… Jak szedłem od dworca, to tam były tory… Nie lubię o tym mówić, bo .. głupie to takie jest…
I.W: Przeżywałeś żałobę po stracie bliskich, ważnych osób… To naturalna reakcja…
O: No tak, ale… dziwny to był okres… głupio mi o tym mówić do drugiego człowieka, bo… to takie…
I.W: Osobiste?
O: Osobiste, ale też głupio mi o tym mówić, bo boję się, że ktoś nie zrozumie…, że pomyśli, że jestem chory na głowę…
I.W: Co Ci pozwoliło przetrwać tamten czas?
O: Wtedy zacząłem modlić się i ta wiara naprawdę mi pomogła.
I.W: W Domu Dziecka nie było naprawdę nikogo, kto był dla Ciebie wsparciem? Jest tam pedagog, psycholog, wychowawcy…
O: No byli. Diagnozowali u mnie depresję… Nawet chyba jakieś leki chcieli mi dać, żebym lepiej funkcjonował… Na pewno czułem tam, że dorośli interesują się mną, oni bardzo chcieli mi pomóc, ale ja nie traktowałem tego jako pomocy. Do psychologa chodziłem, bo mi kazali… rozmawiałem, ale z gabinetu pamiętam ciszę i tykanie zegara… (zastanowienie) Pani Dyrektor bardzo mi pomogła. Pozwalała, żebym weekendy i święta spędzał u rodziny mojego przyjaciela ze szkoły. To było dla mnie ważne. Poza tym pozwoliła, żebym miał pojedynczy pokój, bo naprawdę nie potrzebowałem kontaktu z innymi.
I.W: A czego wtedy najbardziej potrzebowałeś?
O: Jak straciłem babcię i dziadka to czułem, że nie mam tego rodzica – opiekuna. Czułem się właśnie taki niczyj… i szukałem, szukałem tej osoby… osoby, która mogłaby zastąpić mi rodzica… Wydaje mi się, że szukałem tego typu relacji… Są chyba takie sytuacje, że psycholog nie pomoże, potrzebne jest, żeby wysłuchał cię ten rodzic, ktoś z kim ma się relację… (zastanowienie) Wtedy najwięcej rozmawiałem właśnie z mamą mojego przyjaciela i z moją Ciocią – siostrą ojca. Ciocia wzięła mnie na urlopowanie na Święta Bożego Narodzenia. W zasadzie to byłem pewien, że zajmie się mną, że mi pomoże…, byłem z nią bardzo związany… Dobrze się u niej czułem.
I.W: Co czujesz jak o tym mówisz?
O: Smutek, nostalgię…? Mówiła, że jest chora, że będzie miała jakąś operację, że zobaczymy… Tak naprawdę to nadal czuję do niej sympatię. Myślę o niej jako o dobrej osobie… Naprawdę dużo mi pomogła jak byłem w Domu Dziecka…
I.W: Wspomniałeś też, że szukałeś tego rodzica w osobie mamy Twojego przyjaciela…
O: Tak. Dużo z nią rozmawiałem. Jak byłem w Domu Dziecka przyjechała, zainteresowała się mną. Porozmawiała z Panią Dyrektor i dzięki temu często zabierała mnie do siebie na dni wolne.
I.W: W naszym urzędowym języku była kandydatką na niezawodową rodzinę zastępczą dla Ciebie…
O: Tak, chciała się mną zająć, ale… wydaje mi się, że nie byliśmy przygotowani na tak szybkie wejście w relacje rodzinne. Wydaje mi się, że mój przyjaciel był zazdrosny… Bo dlaczego nagle jakiś obcy człowiek ma być traktowany przez jego mamę tak samo jak on? – to jest zrozumiałe. My się nigdy nie pokłóciliśmy, ale atmosfera była niekomfortowa. Wszyscy to czuli… Teraz on nadal jest moim przyjacielem. Jeżdżę do nich – ostatnio byłem pod koniec wakacji. Mamy kontakt.
I.W: Zadziwia mnie z jaką akceptacją, dojrzałością i spokojem mówisz o tym…
O: Bo teraz mam taki okres, że czuję się najlepiej w życiu…
I.W: Dzięki czemu?
O: Wtedy, kiedy było tak źle… najważniejsze dla mnie było to, żeby nie wracać do domu dziecka. To był cel nadrzędny i udało się go osiągnąć przy pomocy wielu osób. Ciocia i wujek przyjęli mnie do swojego domu. Mam swój pokój. To jest taka moja strefa komfortu. Całe życie byłem jedynakiem i nie potrafiłbym funkcjonować w jednym pokoju z kilkoma osobami. Musze mieć tą swoją przestrzeń. Mam czas wolny – mogę wychodzić ze znajomymi.
I.W: Nie musisz podpisywać karteczki, że wychodzisz? (uśmiech)
O: No nie (śmiech). Nie traktuję dzieci mieszkających tu, jako siostry i braci, ale mamy dobry kontakt. Ciocia i wujek nigdy nie będą moimi rodzicami, ale czuję więź z nimi. Przyzwyczaiłem się do tego domu i ciężko by mi było gdzieś odejść. Czuję, że teraz tu jest moje miejsce. Ciocia dużo ze mną rozmawia. Pyta mnie często jak się czuję, co bym chciał, dlaczego chciałbym akurat to. Rozmawiamy też o historii, o PRL-u (uśmiech). Z tych rzeczy, takich potrzebnych do życia – wszystko mam i wiem, że gdybym czegoś bardzo potrzebował – ciocia i wujek postarają się, żeby mi to zapewnić. Mogę rozwijać swoje pasje i mam tą wolność o której wspominałem na początku. Czuję się tu bezpieczny, mam dach nad głową, żyję zupełnie normalnie. Może czasami brakuje mi takiego męskiego wyjścia z ojcem na przykład na siłownię czy na quada… (uśmiech).
I.W: Nie ma jakiegoś mężczyzny, który mógłby go zastąpić na tym quadzie…?
O: No właśnie ja tak podchodzę, że ojciec to ojciec. Jest jeden. Są mężczyźni w moim otoczeniu, których podziwiam, inspirują mnie i lubię z nimi spędzać czas…. Na przykład ojciec mojego przyjaciela. Jest bardzo pracowity i zaradny. Mogę na niego liczyć, lubię z nim rozmawiać, ale… są rzeczy, które po prostu chciałbym zrobić z ojcem. (uśmiech) Na przykład, jakby teraz wyszedł z jakiegoś portalu, taki jak był wtedy z tymi zabawkami i słodyczami… (śmiech)
I.W: (uśmiech) Fajnie, że pomimo tych wszystkich doświadczeń potrafisz mówić o bliskich z taką życzliwością i śmiechem.
O: (zastanowienie) Nie chcę czuć nienawiści. To wszystko traktuję jak nauczkę. Nauczyłem przystosowywać się do różnych sytuacji. Przed Domem Dziecka i w nim byłem słaby psychicznie. Teraz musiałoby wydarzyć się coś naprawdę mocnego, żeby mnie złamać. Jestem szczęśliwy.
I.W: Masz jakieś marzenia?
O: Dużo myślę o przyszłości. Na przykład jak już będę dziadkiem.
I.W: Spokojnie, najpierw będziesz partnerem, może mężem, ojcem… (śmiech)
O: (śmiech) No tak, chciałbym być mężem i ojcem, mieć rodzinę.
I.W: Jakim chciałbyś być mężem i ojcem?
O: Chciałbym być autorytetem dla swoich dzieci. Chciałbym być męski – bo w dzisiejszych czasach ta męskość zanika. Ojciec powinien zapewnić rodzinie byt, a wobec żony być lojalny. Dzieci chciałbym wychowywać przez sport (zastanowienie). Boję się tylko trochę, że przez to moje wychowanie nie będę potrafił dać swoim dzieciom tego przytulania, ciepła…
I.W: Boisz się, że nie będziesz potrafił ich kochać…?
O: (zastanowienie) Potrafię kochać, ale na pewno inaczej.
I.W: Inaczej czyli jak?
O: Inaczej niż osoba, która wychowała się w normalnej rodzinie.
I.W: Ciekawe. Na czym polega to Twoje „inaczej”?
O: Jeszcze do tego nie doszedłem. Muszę pomyśleć. Badam się (śmiech). Ale ja lubię tak nad sobą rozmyślać.
I.W: Oliwier, jak myślisz, czy rodzina zastępcza to dobre miejsce dla dziecka, które nie może wychowywać się w swojej rodzinie?
O: Ciężko jest mówić o plusach rodziny zastępczej bo ona chyba nigdy nie jest wyborem dziecka… Ja przynajmniej nie miałem wyboru… (zastanowienie).
I.W: To może tak: co jest lepsze dla dziecka – rodzina zastępcza czy dom dziecka?
O: Zdecydowanie rodzina zastępcza. Ale to też zależy… Ja źle wspominam pobyt w Domu Dziecka głównie z powodu mojej prywatnej sytuacji – umarli dziadkowie i nie potrafiłem sobie z tym poradzić. Uważam jednak, że rodzin zastępczych powinno być więcej niż domów dziecka. Jeżeli ktoś by się obawiał pobytu w rodzinie zastępczej, to niepotrzebnie. Tu można znaleźć miłość, autorytet i bezpieczeństwo.
Czy dzieci są ważniejsze niż przepisy prawa?
Kiedy odpuszczenie jest najlepszą metodą wychowawczą? Czy geny można „oszukać”? Czy z miłości do dziecka można je zostawić?
– na te i inne pytania odpowie Opiekunka zastępcza sprawująca opiekę nad 10-letnią siostrzenicą.
Rozmawia Iza Wręga
I.W: Ciekawi Panią dlaczego właśnie z Panią chciałam rozmawiać o rodzicielstwie zastępczym?
O.Z: Trochę tak. (uśmiech)
I.W: Ostatnio jak rozmawiałyśmy ładnie Pani mówiła o swoich uczuciach, emocjach i nie wstydziła się ich Pani…
O.Z: Długo się tego uczyłam. (zastanowienie) Bardzo długo dochodziłam do tego, że emocje nie są czymś co trzeba tłumić, czego trzeba się wstydzić, a wręcz powinno się nimi dzielić i informować innych o nich. Nie można się bać, że będziemy źle postrzegani. Mamy czuć i szukać jakiegoś rozwiązania… Zajęło mi to trochę czasu… (uśmiech).
I.W: Pamięta Pani te początki, kiedy temat rodzicielstwa zastępczego zaczął dotyczyć Waszej rodziny?
O.Z: Pamiętam. Jak mój mąż dowiedział się, że siostra jest w ciąży to powiedział: „będziemy mieć trzecie dziecko”… Tak czuliśmy… (zastanowienie). Jednak siostra dobrze się prowadziła w ciąży, jak mała się urodziła to się nią dobrze zajmowała… Dopiero po pewnym czasie zaczęła ją zostawiać mamie, wpadała w ciągi alkoholowe i nie wracała na noce… Jak dostaliśmy Kasię* pod opiekę to pierwsza była myśl, że to na chwilę… Pomagam na chwilę, żeby dziecko potem mogło wrócić pod opiekę matki….
I.W: W jakim wieku była wtedy Kasia?
O.Z: Kiedy zaczęło być źle Kasia miała około roku. Na początku mama kryła siostrę, GOPS nie pracuje 24h na dobę więc nie było trudno ukryć pewnych rzeczy… Jak zapowiedziano wizytę z Ośrodka to siostra świetnie się prezentowała… Potem zaczęły się jednak ciągi alkoholowe, nagminne zaniedbywanie dziecka i stało się jasne, że jest poważny problem… Po tym okresie krycia, mama w końcu wykrzyczała jej, że jak nie zrobi czegoś z sobą to stanie się najgorsze… Ja z mężem cały czas zastanawialiśmy się jak pomóc Kasi. Nie mieliśmy pojęcia o procedurach związanych z przejęciem opieki nad dzieckiem… A w pewnym momencie zrozumieliśmy, że siostra straci dziecko… Moja myśl była tylko taka, żeby Kasia nie trafiła do obcych ludzi…
I.W: To przykre, jeśli taka sytuacja zdarza się w bliskiej rodzinie…
O.Z: Pamiętam jak między mną i siostrą była taka ostra wymiana zdań. Powiedziałam jej: „zobaczysz stracisz to dziecko”, ale ona odebrała to jako atak na nią, a nie ostrzeżenie… Wtedy chyba jako jedyna byłam tak naiwna, że wierzyłam w zmianę zachowania siostry… Myślałam, że odebranie dziecka to już jest takie dno, że ostatecznie zmobilizuje to ją do poprawy funkcjonowania… Koleżanki mówiły mi: zobaczysz jej będzie lepiej bez Kasi, ona nie zrobi nic… A ja je przekonywałam, że każdemu trzeba dać szansę… (zastanowienie). Te początki to był taki czas niepewności… Nie wiedzieliśmy jak się to wszystko potoczy…
I.W: Jak Kasia była pod opieką mamy, to odwiedzaliście ją? Dbaliście o tą więź?
O.Z: Tak, dzieli nas tylko 5 km…
I.W: Niektórzy pomimo tych 5 km nie docierają do najbliższych, by ich wesprzeć…
O.Z: Jeździliśmy do Kasi razem z naszymi córkami. One miały wtedy 8 i 10 lat, staraliśmy się, żeby poznały swoją kuzynkę. Pomimo niskich dochodów zawsze coś zawoziliśmy. Była taka przykra dla mnie sytuacja, kiedy zauważyłam, że nowe, kupione przez nas ubranka dla Kasi, były rzucone byle jak na stertę brudnych rzeczy, w nieporządku… Żeby to kupić musiałam niejako odebrać coś swoim dzieciom… Nie oczekiwałam wdzięczności, tylko poszanowania… Takiej refleksji u siostry, że jest ktoś na kogo może liczyć… Strasznie mi było przykro…
I.W: Jak Pani powiedziała, w pewnym momencie stało się jasne, że siostra starci dziecko…
O.Z: Trzeba powiedzieć, że Kasia trafiła do nas dzięki dobrej współpracy z Gminnym Ośrodkiem Pomocy Społecznej. Pewnego dnia dostałam telefon od asystenta rodzinnego, który chciał porozmawiać ze mną na temat siostry. Pamiętam, że odpowiedziałam: „bardzo chętnie, długo na to czekałam”. Podobno jest tak, że jak OPS dzwoni do najbliższej rodziny w takich sytuacjach, to słyszy: „nie chcę się wtrącać”. My chcieliśmy pomóc i od tej chwili działaliśmy w zasadzie w porozumieniu z GOPS. Zaczęły pojawiać się sytuacje, kiedy siostra nagminnie narażała Kasię na niebezpieczeństwo. Chodziła z wózkiem po drodze będąc pod wpływem alkoholu… Nie chciałam czekać na najgorsze… Ile się teraz tego słyszy… Nie lubię uczucia bezradności… Wolę coś zrobić jak jeszcze się da…
I.W: Zastanawiała się Pani kiedyś dlaczego tak się stało…: jesteście z siostrą z jednego domu, a Wasze życie potoczyło się tak różnie… Pani ma wspaniałą rodzinę, wspierającego męża, dwie prawie samodzielne córki, które mają plany i rozwijają się… Siostrze nie udało się to…
O.Z: Zastanawiałam się (cisza). Mamy innych ojców…
I.W: Geny?
O.Z: Wszyscy tak mówią… Ja próbuję oszukać te geny… Kiedy patrzę na Kasię, to widzę niestety czasami moją siostrę… te zachowania… ten upór… wszędzie chciałby rządzić… A z moją siostrą… nie wiem co poszło nie tak. Była z nas wszystkich najlepiej traktowana. Wychowywał nas ojczym i to było jego jedyne dziecko. Była rozpieszczana… Była zdrową, mądrą dziewczynką… Najlepiej z nas wszystkich się uczyła. Ja byłam zamkniętym dzieckiem. Nie potrafiłam mówić o uczuciach. Jak ktoś podniósł na mnie głos to szłam do kąta i płakałam. A ona właśnie była inna: potrafiła rozmawiać, zawsze miała towarzystwo wokół siebie…
I.W: Tym bardziej jestem ciekawa jak Pani to zrobiła, że z zamkniętego, niepewnego dziecka wyrosła Pani na osobę otwartą, która całkiem dobrze zarządza sobą i jeszcze pomaga innym.
O.Z: Nie wiem. Ja zawsze byłam inna i wiele osób mówiło mi, że nie pasuję do tej rodziny… Zawsze miałam w głowie, że chcę żyć inaczej… Wierzyłam, że można żyć inaczej… Wyszłam z domu w którym był alkohol i dlatego nauczyłam się tłumić emocje… Nie mówiłam o nich bo nikt mnie nie słuchał… Kiedy rozpoczęłam pracę z osobami niepełnosprawnymi jako opiekun, potem terapeuta, weszłam na drogę swojego rozwoju osobistego: zaczęłam poznawać siebie, swoje emocje, zaczęłam słuchać siebie i dzielić się swoimi uczuciami z innymi. Uczestniczyłam w wielu szkoleniach z zakresu komunikacji, asertywności, radzenia sobie z emocjami. Jednak moim głównym celem od zawsze było mieć rodzinę.
I.W: Można powiedzieć, że od początku Pani wiedziała co Pani chce i przeczuwała Pani jak to można osiągnąć…
O.Z: Dokładnie!
I.W: Powiedziała Pani wcześniej, że kiedy patrzy na Kasię to widzi Pani swoją siostrę… To musi być trudne…
O.Z: Jest.
I.W: Boi się Pani czasami, że Kasia wybierze takie życie jak jej mama?
O.Z: Może z raz mi przebiegła taka myśl… Boję się, że te moje reguły, w zasadzie wspólnie wypracowane nasze zasady nie będą dla niej, w jej doroślejszym życiu, tak atrakcyjne… Kasia nie ma poczucia czasu, i często nie zauważa, że oprócz niej są też inni domownicy… Boję się, że kiedyś mama zacznie się nią bardziej interesować i zamąci jej w głowie. To jest tylko 5 km…
I.W: Teraz nie mają kontaktu?
O.Z: Bardzo rzadki. Moja siostra nadal prowadzi hulaszczy tryb życia, zmienia partnerów. Staram się, żeby dziecko nie patrzyło na to za często. Mama nie domaga się kontaktu z Kasią. Jak kiedyś odwiedziłyśmy babcię i moja siostra tam była, Kasia przywitała się z nią, ale myślała, że to jakaś ciocia. Wyparła całkowicie to, że ta osoba jest jej matką. Do nas mówi „mamo” i „tato”.
I.W: Niesamowite, że dziecko potrafi tak uporządkować po swojemu rzeczywistość… A pytała kiedykolwiek o „prawdziwą” mamę?
O.Z: Tak, pytała na początku. Czy ty jesteś moja mamą czy ciocią? Czy mnie urodziłaś? Zawsze odpowiadałam jej zgodnie z prawdą. Masz dwie mamy. Dzieci mają tylko jedną, a ty – zobacz jaka jesteś bogata – masz dwie… (uśmiech). Ja się tobą opiekuję, a urodziła cię inna mama. Nigdy nie mówię źle o jej matce. Myślę nawet, że ona, na swój sposób kocha to dziecko…
I.W: Kocha?
O.Z: Potrafiła ustąpić… Nie ingeruje w sprawy Kasi. Pozwoliła, by dziecko wychowywało się w stabilnej, pełnej rodzinie.
I.W: Myśli Pani, że to jest jakaś forma miłości? Ciekawe, że nie patrzy Pani na to jak na odrzucenie dziecka i skrajny egoizm…, że nie ma Pani w sobie złości na siostrę…
O.Z: Tak sobie to tłumaczę. Takie myślenie pomaga….
I.W: Ma Pani w sobie bardzo dużo wyrozumiałości dla ludzi…
O.Z: Moje córki jak chcą mnie sprowadzić na ziemię to mówią: „mamo, ty się urodziłaś, żeby zadowalać innych?” (uśmiech). … ale mam też w sobie dużo frustracji… Zwłaszcza wtedy, kiedy widzę jak się komuś pomaga, a on nie potrafi z tego skorzystać… Jest mnóstwo programów, szkoleń, pomocy dla rodzin wieloproblemowych z dziećmi, jednak one nie chcą z nich korzystać… Nie chcą innego życia. Przychodzą do GOPS po zasiłki… Nie da się nic zrobić jeśli pomagający bardziej chce zmiany niż ten, kto powinien się zmienić…
I.W: Oprócz Kasi wychowujecie Państwo dwie córki. Jak one zareagowały na nowego domownika?
O.Z: Jak Kasia pojawiła się w naszym domu Magda* miała 10 lat, a Zosia* 8. Magda od początku była bardzo pomocna przy Kasi. Kasia lgnęła do niej. Myślę, że Magda czuła się wtedy ważna i potrzebna. Zosia była taką księżniczką tatusia, oczkiem w głowie wszystkich. I chociaż kocham dzieci tak samo, jest u nas taki naturalny podział: ja dogaduję się świetnie ze starszą córką, a młodsza ma wspólny język z ojcem… Zosia potrafiła zaskarbić sobie uwagę wszystkich, znaleźć się w centrum zainteresowania i nagle przychodzi Kasia… dwuletnia dziewczynka, która całkowicie pochłonęła naszą uwagę i czas… Kasia była bardzo niestabilna emocjonalnie, nie umiała się spokojnie wykąpać, na wszystko reagowała złością… Upatrzyła sobie mojego męża jako tego, który jest w stanie ją uspokoić. Zresztą tak jest do dziś: ja jestem od zasad, wymagań i organizacji, a tata najszybciej zrozumie i ukoi… Do tego Zosia słyszała od babci : „Kasia jest malutka ustąp jej”… Tak zaangażowaliśmy się w sprawy Kasi, że Zosia zaczęła nam uciekać…, ale nie zauważyliśmy tego od razu…
I.W: Po czym to poznaliście?
O.Z: Zamykała się w sobie, nie rozmawiała tylko burczała… Kiedyś usłyszałam słowa Zosi skierowane do Kasi ze złością: „Miałam wszystko, zabrałaś mi tatę, zabrałaś mi babcię, zabrałaś mi wszystko…”
I.W: Mocne… szczególnie w ustach 8 letniego dziecka…
O.Z: Mocne i bardzo nam to dało do myślenia. Zaczęliśmy zastanawiać się co z tym zrobić. Szukaliśmy pomocy u specjalistów. Zwróciliśmy się do psychologa szkolnego, ponieważ Zosia przestała się uczyć. Problemy szkolne i domowe zaczęły się nawarstwiać. My jej nie odtrąciliśmy, ale w ferworze tych wszystkich zadań: spraw sądowych, szkolenia dla rodzin zastępczych, konsultacji z instytucjami – my nawaliliśmy…
I.W: Nawaliliście z czym…?
O.Z: Zajęliśmy się Kasią, a zapomnieliśmy o swoim dziecku… (cisza). Zosia zaczęła się całkowicie oddalać ode mnie… Na początku myślałam, że Kasia wymaga więcej opieki i uwagi bo przecież tyle przeszła… Moje dzieci nic nie straciły, mają nas od zawsze, od zawsze mają ciepły, wspierający dom, a to Kasia jest tą poszkodowaną… Teraz wiem, że było inaczej… Moja córka też nas w pewnym sensie straciła… Ten problem w zasadzie ciągnął się długi czas. W końcu zaproponowałam Zosi, by to ona wybrała sobie psychologa bo szkolny nie pasował jej. Miała wtedy już 13 lat. Zaczynał się ten okres buntu… Zosia wybrała sama psychologa i wybrałyśmy się na wizytę do niego. Pamiętam, że wtedy jadąc na to spotkanie miałyśmy stłuczkę i to ona chyba bardziej nam pomogła niż psycholog… (śmiech). Ja byłam taka roztrzęsiona…, ręce mi drżały, głos się łamał…, a Zosia wtedy powiedziała: „mamo, mamo nic się nie stało, nie martw się, już dzwonię do taty” … wtedy poczułam, że … (cisza)
I.W: …jest z Panią, że jest Pani dla niej ważna?
O.Z: … tak…, że te wszystkie przykre słowa, które mówi do mnie… ta jej złość na co dzień… to nie jest ona… Być może dlatego wylewała na mnie te wszystkie negatywne emocje bo wiedziała, że i tak zawsze będę ją kochać i jej wszystko wybaczę… Po wizycie u Pani psycholog odpuściliśmy. Nie naciskaliśmy na naukę. Trudno, nie zda to nie zda. I tak rok wcześniej poszła do szkoły to się wyrówna. Wprowadziliśmy taki indywidualny czas z rodzicem dla każdego dziecka. Poza tym zaczęliśmy dużo rzeczy robić wspólnie. Pamiętam, że wtedy często graliśmy w gry planszowe. Każdy brał w tym udział, każdy był ważny. To zaczęło działać. Powoli wszystko wracało do normy. Zosia powiedziała, że już nie potrzebuje chodzić do Pani psycholog.
I.W: Proponując wizytę u psychologa pokazała Pani córce, że jest to jedno z rozwiązań, kiedy w życiu pojawiają się trudne sytuacje i trudne emocje… To bardzo wartościowe bo poszerza repertuar sposobów na radzenie sobie w życiu.
O.Z: Tak. Ona czasami mówi, że musi porozmawiać z psychologiem… Ja uważam, że nie musimy sobie ze wszystkim radzić, nikt nie jest alfą i omegą… Jeśli jest ktoś, kto się zna na emocjach, potrafi je uporządkować to dlaczego nie skorzystać z jego pomocy…
I.W: Powiedziała Pani na początku: „zakładaliśmy, że to tylko na chwilę…” i z tego „na chwilę” zrobiło się…
O.Z: 8 lat.
I.W: I prawdopodobnie będzie dłużej…
O.Z: Tak. Już na zawsze.
I.W: Jesteście opiekunami prawnymi Kasi. Kasia nie ma kontaktu z matką biologiczną. Mówi do was „mamo”, „tato”… Myśleliście o adopcji?
O.Z: Myśleliśmy. Kiedy się okazało, że Kasia będzie u nas dłużej – myśleliśmy… I tak czuliśmy, że to będzie nasze trzecie dziecko… Pomyślałam też, że nie będę miała na głowie tych wszystkich instytucji…, nikt się nie będzie wtrącał (śmiech).
I.W: Myślę, że dla wielu rodzin to trudne doświadczenie – takie opowiadanie o szczegółach swojego życia osobistego…
O.Z: Dokładnie. I na początku tak było, ale potem okazało się, że na spotkaniach w PCPR dostajemy wiele cennych rad. Są dla mnie źródłem rozwoju i sprawdzenia czy postępuję właściwie. Wystarczy tylko nie uprzedzać się i odpowiednio na nie spojrzeć. W temacie adopcji koleżanki z pracy uświadomiły mi, że myślę egoistycznie. „Jesteś w stanie utrzymać trzecie dziecko? Przecież my tu zarabiamy najniższą krajową. Odbierzesz jej pieniądze (kwota na utrzymanie dziecka w rodzinie zastępczej z PCPR – przyp.), które się jej należą, dzięki którym może się rozwijać” – powiedziały. Rzeczywiście, wtedy do mnie dotarło, że nie mam prawa odbierać jej tych pieniędzy bo dzięki nim będę w stanie lepiej zaspokoić jej potrzeby. Kasia jest zawsze ładnie ubrana, chodzi na wiele zajęć dodatkowych, na zajęcia kulinarne, programowanie, robotykę. Jest bardzo mądrą i zdolną dziewczynką. Wie, że nauka jest bardzo ważna. Ze szkoły otrzymuję wiele pochwał na jej temat. Cieszę się, że moja praca przynosi efekty, a pieniądze dziecka są naprawdę wykorzystane dla jego najlepszego rozwoju.
I.W: Uważność, wrażliwość, tolerancja, pokora, cały wachlarz kompetencji społecznych i emocjonalnych, do tego otwartość na współpracę z instytucjami… – byłaby Pani świetną Zawodową mamą zastępczą…
O.Z: Ten temat przewija się u nas… (śmiech). Teraz dostaliśmy pismo od was z propozycją zostania rodziną pomocową. Też musimy się nad tym zastanowić. Zosia od razu zareagowała entuzjastycznie.
I.W: Zosia?
O.Z: Tak! To jest fantastyczne, że ona teraz jest zupełnie inną osobą! Te trudne doświadczenia wzmocniły ją, otworzyły na innych, zobaczyła, że bycie razem z innymi bywa trudne, ale też pozwala nam być bardziej wartościowymi ludźmi. Kiedyś wykrzykiwała: „jak będę miała 18 lat to się stąd wyprowadzę!”. Dobrze córeczko – mówiłam, pamiętaj, że zawsze masz nasze wsparcie. Teraz to ona namawia nas do pomagania innym dzieciom. Powiedziała, że zorganizuje im zabawy, będzie smażyć naleśniki, weźmie wolne od szkoły… – jest bardzo chętna do pomocy.
I.W: A więc ma Pani już pomocników – to kiedy zawodowstwo?
O.Z: Nie na tym etapie. Niedawno odzyskaliśmy własne dzieci… Cieszymy się tą stabilizacją, tym, że możemy spokojnie porozmawiać z nimi, że możemy cieszyć się ich łagodnym wchodzeniem w dorosłość. Do prowadzenia rodziny zawodowej też trzeba mieć warunki lokalowe – musielibyśmy się nad tym zastanowić. Każde dziecko potrzebuje swojego kąta w którym może wyciszyć się, odpocząć, zrelaksować. To ważne. To się świetnie sprawdziło przy lockdownie i przy zdalnej nauce.
I.W: Ograniczenia związane z epidemią COVID były uciążliwe?
O.Z: Bardzo. Szczególnie ten okres ostrych ograniczeń, kiedy dzieci nie mogły opuszczać domów po godzinie 16. Były stłamszone, zmęczone, pozbawione kontaktów rówieśniczych i straszone z każdej strony konsekwencjami nie stosowania się do zaleceń… Jeszcze my mieszkamy w specyficznym miejscu, z dala od innych zabudowań… Zosia wtedy zaczęła zamykać się w sobie, bardzo prosiła o możliwość wyjazdu do koleżanki, do innej wsi, jednak my nie godziliśmy się na to powołując się na przepisy… I stało się, wyjście córki do sklepu zakończyło się jej zniknięciem na noc… To było coś strasznego! Ona miała 15 lat! I znowu miałam poczucie, że nawaliłam… nie zauważyłam jak bardzo dziecku jest źle… nie zagłębiałam się w te potrzeby dziecka… mówiła mi, że ma dosyć wszystkiego, ale wtedy wszyscy mieliśmy dosyć… zgłosiliśmy na policję zaginięcie i umieraliśmy ze strachu…, ona tylko napisała sms: „mamo, nie martw się, wszystko jest ok” i wyłączyła telefon… powinnam wtedy mniej patrzeć na przepisy, a bardziej słuchać własnego dziecka…
I.W: Dziecko czasami jest ważniejsze niż przepisy?
O.Z: Dziecko zawsze jest ważniejsze niż przepisy! Teraz to wiem.
I.W: Czego Panią nauczyła ta sytuacja?
O.Z: Kiedy dziecko mi powie, że ma dość – zawsze sprawdzę co się pod tym kryje… Będę uważnie słuchać…
* – imiona dzieci zostały zmienione
Specjalne podziękowania dla Męża mojej Rozmówczyni, który zabrał psy na najdłuższy spacer na świecie i mogłyśmy spokojnie porozmawiać 😊