Wywiad pierwszy
„Nie mamy konkretnych oczekiwań wobec dzieci. Raczej z nimi jesteśmy, towarzyszymy im, zawsze podkreślamy, że są wartościowe i ważne. Wyznaczamy normy, zasady. Pokazujemy jak się żyje w rodzinie”
z opiekunką zastępczą prowadzącą zawodową rodzinę zastępczą o charakterze pogotowia rodzinnego rozmawia Iza Wręga.
Iza Wręga: Prowadzi Pani wraz z mężem zawodową rodzinę zastępczą o charakterze pogotowia rodzinnego od kilku lat. W Waszym domu przez ten czas znalazło schronienie i opiekę blisko 40 dzieci. Rolę opiekuna zastępczego traktuje Pani jako zawód czy powołanie?
Opiekunka zastępcza: Zdecydowanie jest to dla mnie powołanie. Zawsze myślałam żeby w taki sposób pomóc dzieciom. Ta potrzeba zawsze we mnie była, nie było jednak sprzyjających okoliczności, takich jak na przykład warunki mieszkaniowe. Poza tym, kiedy moje biologiczne dzieci były małe wymagały wiele uwagi ze względu na problemy zdrowotne. Kiedy dzieci podrosły, a warunki mieszkaniowe poprawiły się pomyślałam, że jest to właściwy moment na zorganizowanie pomocy dzieciom w formie poprowadzenia pogotowia rodzinnego. Przeszliśmy trzymiesięczny kurs, badania psychologiczne i dostaliśmy kwalifikacje na zawodową rodzinę zastępczą o charakterze pogotowia rodzinnego.
IW:A co na to reszta rodziny?
Oz: Kiedy rozpatrywaliśmy założenie pogotowia rodzinnego najpierw zapytaliśmy o zdanie nasze dzieci. Wiadomo, że mając 12 i 9 lat nie mogły zdawać sobie sprawy jak zmieni się ich życie, gdy będzie więcej dzieci w domu, ale zareagowały entuzjastycznie. Później bardzo chętnie angażowały się w pomoc, oczywiście stosownie do swojego wieku i możliwości.
Jeśli chodzi o dalszą rodzinę to powiem wprost, że bez nich byłoby niewyobrażalnie trudniej. Moja mama, siostra, teściowa – to są osoby na które zawsze możemy liczyć w opiece nad dziećmi. W zasadzie można by powiedzieć, że nasza rodzina zastępcza nie ogranicza się do rodziców i dzieci, ale zatacza szersze kręgi.
IW: Kiedy zostaliście pogotowiem rodzinnym Wasze dzieci biologiczne były w wieku szkolnym. Rodzic inaczej rozkłada czas i uwagę, gdy ma pod opieką dwoje dzieci, a inaczej gdy jest ich pięcioro i więcej. Czy czuliście kiedykolwiek, że podczas gdy Wy ratujecie obce dzieci, Wasze coś tracą?
Oz: Nigdy. Myślę, że nie bez znaczenia był fakt, że do pogotowia trafiają zazwyczaj małe dzieci – poniżej 10 roku życia. W ten sposób nie zachwiała się ta hierarchia rodzinna w której to nasze dzieci były najstarszymi. Poza tym zawsze znajdowaliśmy dla nich czas, np. wieczorami jak dzieci w rodzinie zastępczej spały, długo rozmawialiśmy z nimi o ich sprawach. Wyjeżdżaliśmy też na kilkudniowy wypoczynek, podczas gdy nasi podopieczni zostawali z teściową. Wracaliśmy zazwyczaj przed czasem bo tęskniliśmy wszyscy za domem i dziećmi. Sama jestem tym zdziwiona, ale moje dzieci nigdy nie skarżyły się, wręcz wspierały mnie i podnosiły na duchu. Szczerze mówiąc czekałam na ten bunt pod tytułem: „bo to wszystko przez te dzieci”, ale poza drobnymi sytuacjami, nie doczekałam się. Myślę, ze jest to efekt wychowywania. Nie tylko kochamy nasze dzieci, ale także wymagamy od nich. Nie mieli dużo firmowych zabawek, ubrań, innych rzeczy. Mieli poczucie bezpieczeństwa i obecnych, otwartych na rozmowę rodziców. Dało to taki efekt, że córka jest bardzo obowiązkowa, dojrzała, samodzielna. Mam do niej pełne zaufanie. Syn zawsze ma swoje zdanie i potrafi bronić go niezależnie od okoliczności. To brzmi jak idylla, ale prawda jest taka, że jesteśmy różni i mamy różnice zdań. To trwa jednak krótko. Jesteśmy dla siebie tak ważni, że szybko dążymy do pogodzenia się. Teraz, kiedy dzieci są duże naturalnie wchodzimy w rolę ich partnerów i przyjaciół, nie zapominając, że jesteśmy rodzicami.
IW: Henryka Krzywonos – popularna matka zastępcza, na pytanie o tajemnicę powodzenia w wychowywaniu dzieci powiedziała: „najważniejsza jest miłość”. Jak to jest z tą miłością do dzieci w rodzinach zastępczych?
Oz: My jesteśmy pogotowiem rodzinnym. Dzieci przychodzą do nas najczęściej na kilka miesięcy, potem odchodzą – najczęściej do rodzin adopcyjnych, zawodowych rodzin zastępczych lub rodzinnych domów dziecka. Musimy o tym pamiętać na każdym etapie opieki nad nimi. Również w przypadku, gdy pojawi się temat miłości. Zdarzyło się kiedyś, że dziewczynka powiedziała do mnie: „ciociu, kocham cię”. Odpowiedziałam jej: „kochanie, jesteś dla mnie bardzo ważna; cieszę się, że z nami mieszkasz; jesteś bardzo mądrą, fajną dziewczynką; cieszę się, że cię poznałam; wnosisz dużo radości do tego domu” i mocno przytuliłam ją. Unikamy słów „kocham cię” bo nie można składać obietnic bez pokrycia. Według mnie słowa „kocham cię” zobowiązują. Czy jak się kogoś kocha to pozwala mu się tak odejść? Oddaje się go? Dzieci są na to szczególnie wrażliwe bo najczęściej już raz doświadczyły odrzucenia przez swoją rodzinę biologiczną. Jak odchodzą od nas do innych rodzin zastępczych często bardzo rozpaczają. Pomimo, iż znają dobrze te rodziny, proces zaprzyjaźniania z nimi wypadł pomyślnie, to jednak jest to coś nowego. Tu już znają każdy kąt, przyzwyczaiły się. Często przy rozstaniu targują się, negocjują: „ciociu, a czy a muszę odchodzić? Wtedy tłumaczę, że gdzieś inne dzieci być może nie mają opieki, swojego łóżka, ciepłego obiadu i ja bym też chciała im pomóc. Przedstawiam im ich nową rodzinę jako fajną, bezpieczną bo wierzę, że tak jest. Jeśli obiecujemy, że będziemy odwiedzali ich – staramy się tak robić. Ale wiadomo, to jest odwoływanie się do rozsądku, a emocje idą swoją drogą i są nie do opisania. Nie chciałabym nigdy usłyszeć od dziecka: „ciociu mówiłaś, ze mnie kochasz – dlaczego mnie oddajesz…?”.
Trzeba dużo rozmawiać, tłumaczyć bo niektóre nazwijmy to mniej grzeczne dzieci mogą pomyśleć, że idą do innej rodziny „za karę”, bo były niegrzeczne.
Można powiedzieć, że stwarzamy dzieciom warunki świadczące o miłości: opiekujemy się nimi najlepiej jak potrafimy; spędzamy razem mnóstwo czasu; interesujemy się postępami dzieci, ich problemami; chwalimy je, doceniamy, nagradzamy, ale wprost nie mówimy ”kocham cię”.
IW: A co jeśli padnie pytanie: „ciociu, czy mogę mówić do ciebie mamo?”
Oz: Każde z dzieci, które do nas trafia ma przynajmniej jednego rodzica, większość ma dwoje rodziców. Odpowiadam zgodnie z prawdą: „kochanie, masz mamę, ja jestem twoją ciocią”. Dla mnie byłoby to bardzo miłe, gdyby dzieci mówiły do mnie „mamo”, ale trzeba zastanowić się nad konsekwencjami takiego działania dla dzieci. Pamiętajmy, że dzieci są u nas na chwilę – kilka miesięcy/rok. Muszą od nas odejść. Trudno wyobrazić sobie jaki chaos może powstać w głowie dziecka, gdy „mama”, która dodatkowo wyznawała miłość nagle oddaje je komuś obcemu. Na pewno inaczej to wygląda w zawodowych rodzinach zastępczych i rodzinnych domach dziecka, gdzie pobyt dzieci przewidziany jest na dłużej, nierzadko do pełnoletności
IW: A co z noworodkami i niemowlakami, które dorastają u was? Czy one naturalnie nie zaczynają zwracać się do Was: „mamo”, „tato”?
Oz: Nie, bo ich tego nie uczymy. Mówimy: „chodź do cioci”, „ ciocia cię wyściska, wycałuje” itd. Ale kiedy w końcu przyjeżdża rodzina adopcyjna mówimy z wielką radością: „Bartuś, zobacz – to jest twoja mama”. I wtedy dziecko automatycznie zaczyna mówić „mama”.
IW: Czyli stwarzacie Państwo w domu atmosferę miłości i wsparcia wyrażającą się przede wszystkim w zaspakajaniu potrzeb dzieci, w obdarzaniu ich czasem i uwagą, w przyzwoleniu na przeżywanie trudnych emocji, w akceptowaniu ich, jednak w środku staracie się zachować bezpieczny dystans który ma być czynnikiem chroniącym Was i podopiecznych przed potencjalną traumą rozstania?
Oz: Dokładnie tak.
IW: Tak jak Pani słucham to wydaje mi się, ze na co dzień towarzyszy wam wiele trudnych emocji, których w nazwijmy to „zwyczajnej rodzinie” nie ma lub przynajmniej nie są na porządku dziennym. Czy to nie jest trochę tak, że po kilku latach takiego życia człowiek robi się mniej wrażliwy, uodparnia się po to, by nie przeżywać, by tak nie bolało?
Oz: To prawda, jest bardzo dużo trudnych emocji. Jednak nie nazwałabym tego uodpornieniem, może bardziej pogłębioną świadomością. Bardziej jest tak, że przy każdym dziecku, każdego dnia uczymy się jak działają pewne mechanizmy. Na początku częściej zaskoczeni byliśmy zachowaniami dzieci, zachowaniami ich rodziców biologicznych, swoimi reakcjami na nie. Teraz wiemy czego się spodziewać i jesteśmy emocjonalnie przygotowani na to. Po prostu wiemy, że w tym przypadku może się tak i tak zdarzyć. Zachowujemy spokój. Dam Pani taki przykład. Niektóre dzieci od nas przechodzą do zawodowych rodzin zastępczych lub rodzinnych domów dziecka. Wówczas przy różnych okazjach mamy z nimi kontakt. Czasami witają się z nami bardzo ciepło, przytulają się, opowiadają o sobie. I wtedy jest nam bardzo miło. Niekiedy jednak wręcz unikają naszego wzroku, nie dążą do kontaktu z nami, może nawet udają że nie widzą. Była kiedyś u nas taka dziewczynka, która bardzo płakała przy przeniesieniu do rodzinnego domu dziecka, a po roku jak nas zobaczyła na jakiejś imprezie dla rodzin zastępczych udawała, że nas nie widzi. Komuś mogłoby być przykro, w końcu tyle pracy, czasu, uwagi poświęca się tym dzieciom… My jednak nie mamy żadnych oczekiwań wobec tych dzieci. Może pojawia się taki chwilowy żal, ale on nie jest ukierunkowany na dzieci. Po prostu wiemy, że to normalna kolej rzeczy: jakiś inny opiekun jest teraz najważniejszy dla tego dziecka.
Wiemy, że na pewnym etapie towarzyszyliśmy im, wspieraliśmy najlepiej jak potrafimy, a teraz cieszymy się jeśli są w bezpiecznej rodzinie, do której są bardzo przywiązani.
IW: Pielęgnujecie, przytulacie, karmicie, uczycie dzieci by w końcu … rozstać się. Jak można złagodzić ból rozstania?
Oz: Na pewno czynnikiem łagodzącym, który pomaga zapomnieć jest duża rotacja dzieci. Kiedy jedne odchodzą w zasadzie zaraz pojawiają się następne, a wraz z nimi nowe obowiązki: konieczność poznania ich, zorientowania się w sytuacji zdrowotnej, zapisanie do szkoły/przedszkola, nie mówiąc o takich prozaicznych rzeczach jak przygotowanie ubrań stosownych do płci i wieku czy przeorganizowanie pokoju lub pokoi. To wymaga trzeźwego umysłu i koncentracji, nie ma czasu na skupianie się na własnym bólu i tęsknocie. Ale oczywiście w kontrolowany sposób pozwalamy sobie na przeżywanie tego bólu po stracie dziecka. Na przykład wspólnie z mężem wspominamy dzieci, oglądamy zdjęcia, filmiki, przypominamy sobie jakie postępy poczyniło dziecko u nas. W rozmowie jeszcze raz przeżywamy tą historię kiedy dziecko trafiło do nas, z licznymi zaniedbaniami, niepewne, zgaszone. Opuszczało naszą rodzinę pewniejsze siebie, lepiej przygotowane do życia. To daje siłę. Świadomość, że być może w niewielki sposób, ale pomogliśmy tym dzieciom.
Bardzo pomaga kiedy rodzina adopcyjna po jakimś czasie przysyła zdjęcia/filmiki naszych podopiecznych. To ogromna radość, że wątły niemowlak wyrósł na dorodnego chłopa, jest wesoły, otoczony kochającymi ludźmi.
IW: Prowadzenie pogotowia rodzinnego to nie tylko opieka nad dziećmi. Jako opiekunowie zastępczy macie obowiązek współpracować z rodziną biologiczną dziecka na rzecz podtrzymywania więzi emocjonalnych. Jak organizować tą współpracę, by służyła ona dobru dziecka?
Oz: Zazwyczaj staramy się by dziecko, które trafiło do nas mogło spokojnie zaadoptować się. Poznać członków rodziny, dom, zasady w nim panujące. Dlatego prosimy o odroczenie pierwszego kontaktu z rodzicami. Potem poznajemy rodziców jeśli spotkania dochodzą do skutku. Bywa tak, że rodzice/rodzic nie traktuje dobrze dziecka umieszczonego u nas. Dzwoni rzadko lub pod wpływem alkoholu, nie przychodzi na umówione spotkania, składa obietnice bez pokrycia, a często bardziej pochłonięty jest konfliktem z partnerem (drugim rodzicem) niż skupiony na dzieciach. Bywa tak, że u dziecka po kontakcie z rodzicem następuje regres. Występują objawy nerwicowe (moczenie, obgryzanie paznokci). U jednej dziewczynki pogłębiały się objawy dysocjacyjne (rozmawiała z zabawkami lub nieobecnymi osobami, zawieszała uwagę, uciekała w swój świat). Naszym zadaniem jest dbanie o dzieci, więc w przypadku ewidentnie niekorzystnego wpływu rodzica na dziecko wystąpilibyśmy z wnioskiem do Sądu o zakaz kontaktów z rodzicem. Sąd podejmuje ostateczną decyzję w tej sprawie. Na razie nie było takiej potrzeby bo rodzice rezygnują samoistnie ze spotkań.
W naszym pogotowiu to mąż zajmuje się kontaktem z rodziną biologiczną dzieci: spotkania, sms, rozmowy telefoniczne. Jednak on ma większy dystans i tolerancję na te niewłaściwe zachowania rodziców biologicznych. Oni nawet się przed nim otwierają, dzięki czemu zyskujemy jeszcze dodatkowa wiedze na temat tego w jak ciężkich warunkach przebywało dziecko zanim trafiło do naszego pogotowia.
Spotkania zazwyczaj odbywają się poza naszym domem jednak zasada ta dotyczy starszych dzieci. W przypadku niemowląt spotkania zazwyczaj są w domu.
IW: Domyślam się, ze możecie mieć w sobie dużo niezgody i złości na to jak rodzice biologiczni traktują swoje dzieci. Zapewne też Wasza opinia o nich nie zawsze jest dobra. Jak to robicie, ze pomimo tych silnych negatywnych uczuć nie oczerniacie rodziców w oczach ich dzieci?
Oz: Bo to są nasze uczucia i nasze opinie, a nie dzieci. Dzieci mają prawo do swoich uczuć i opinii na temat rodziców. Nie mamy prawa mówić źle o ich rodzicach. O naszej złości na rodziców biologicznych możemy porozmawiać między sobą, kiedy dzieci na pewno nie słyszą. Dzieciom zaś zawsze powtarzamy: „masz prawo się złościć na mamę, ale to nadal jest twoja mama, innej nie masz”.
Dzieci na początku często są zamknięte, nic nie mówią. Potem pękają jak bańka i wylewają wszystkie żale na rodziców. Mówią: „ mama mnie biła, mama piła, nie gotowała obiadów, policja przyjeżdżała, bili się”. W środku, w człowieku gotuje się, ale nie można potwierdzić: „no tak twoja mama była okropna”. Trzeba pozwolić dziecku na przeżywanie tej złości na rodziców. Mają do tego prawo. Zawsze wtedy staram się słuchać, po prostu być przy dziecku. W razie silnych emocji przytulić, przypomnieć: „słuchaj teraz jesteś tutaj, nic ci nie grozi, jesteś dla nas ważna/-ny”. Zazwyczaj pod tą złością dziecka kryje się ogromna tęsknota za rodzicem. Było takie dziecko, które jak usłyszało syrenę policyjną to od razu wpadało w panikę. Krzyczało: „policja, będą się bić”. Ciekawe obserwacje można też zrobić jak trafia do nas kilkuosobowe rodzeństwo. Wtedy nie muszę ich o nic pytać bo widzę jak było w domu. Kto był pupilem, kto popychadłem. Jak zabiegało się o uwagę rodziców. Część z rodzeństwa idealizuje rodziców, inni mówią; ”przecież matka piła, nie pamiętasz?”. Dla mnie szczególnie ciężki był przypadek, gdy trafiła do nas siedmioletnia dziewczynka wykorzystywana seksualnie przez dorosłą osobę z rodziny biologicznej. Miałam ogromną złość na tą osobę. Nie potrafiłam tego zrozumieć, jak można tak skrzywdzić dziecko.
Poza tym, dzieci mają też dobre wspomnienia związane z rodzicami. Jak im minie ta złość, to naprawdę tęsknią za nimi.
My nie jesteśmy od oceniania ich rodziców. My mamy zapewnić im bezpieczne, stabilne środowisko rodzinne.
IW: Jak radzicie sobie na co dzień z tymi trudnymi zachowaniami i emocjami dzieci?
Oz: Przede wszystkim wychodzimy z założenia, że trudne zachowania dzieci są takie a nie inne z powodu warunków w jakich się ukształtowały. Dzieci nie są ani złośliwe, ani z natury złe, są takie bo je tak ktoś ukształtował. Wie Pani, ja mam wrażenie, że część dzieci to na początku chce sprowokować nas. Tak jakby – paradoksalnie – było im brak awantur, krzyków, napięcia. Kiedyś dziewczynka zrobiła kupę na dywan, przykryła pufą. Kiedy ustaliłam, że to ona powiedziałam spokojnie: „chodź kochanie: tu jest miska, woda, ściereczka, wyczyścimy to”. Ona była zszokowana. Myślała pewnie, że będę krzyczeć, może bić ją. A tu po prostu ma posprzątać. Dzieci często trafiają do nas z taką przypadłością, że moczą się, czasami zanieczyszczają kałem. Od początku uczone są, że to może zdarzyć się i trzeba po prostu po sobie posprzątać. Ściągnąć prześcieradło, zaprać, odłożyć do prania w pralce, zmienić bieliznę itd. Jeśli chodzi o inne trudne zachowania dzieci to mieliśmy 6-letniego chłopca, który dwa razy wpadł w taki szał, że błagał nas byśmy go zbili i zabili. Przeklinał, prężył się. Raz trwało to półtorej godziny, ale ulegało wyciszeniu bo w przeciwnym wypadku wezwalibyśmy pogotowie. Cały czas byłam przy nim, pytałam czy nie chce pić, dbałam by był bezpieczny. Po tym powiedział, że chce już spać, zjadł kolację, umył się i spał całą noc.
Bardzo ważne jest zachowanie rytmu dnia – to daje dzieciom poczucie bezpieczeństwa: jest pora spania, jedzenia, nauki, zabawy, kąpieli. Dzieci które przychodzą do nas, nie znają tego rytmu. Wprowadzamy go powoli, żeby nie był szokiem.
Inną skuteczną metodą jest zasada jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Jeśli nie można ustalić kto dokonał jakiegoś zniszczenia, kto zaczął bójkę, itd. daję dzieciom 10 minut na zgłoszenie się winowajcy. Nie na „wskazanie go” bo w ten sposób zachęcałabym do „donoszenia”. Po prostu proszę by winna osoba przyznała się . W innym przypadku konsekwencje poniesie cała grupa. Nie zdążę zejść ze schodów i już słyszę: „ciocia to ja”.
Przy starszych dzieciach – powyżej 4 lat – bardzo skuteczny jest system motywacyjny – czarne i czerwone kropki. Nagrodą za zebranie odpowiedniej liczby czerwonych kropek jest wyjazd do kina, salonu zabaw, na basen i w inne atrakcyjne miejsca. Oczywiście jeśli ktoś nie zebrał tych kropek to trzeba być konsekwentnym, mimo, iż serce się kraje. Niech mi Pani wierzy, że przez następny tydzień to dziecko zrobi wszystko by zdobyć nagrodę. I na tym też budujemy kształtowanie właściwych nawyków, zachowań u dzieci.
Pomocna jest też zasada odbioru przywilejów. Trzeba tylko wiedzieć na czym dziecku naprawdę zależy. Odbieramy to na jakiś czas – w zależności od wieku, i oddajemy po poprawie zachowania. Jednak w przypadku dzieci w rodzinie zastępczej nie zawsze się to sprawdza bo one rzadko mają coś na czym im bardzo zależy.
Poza tym zakładamy, że każde dziecko jest inne. Pomagamy dzieciom na tyle na ile dadzą sobie pomóc. Zawsze uwzględniamy historię dziecka, jego możliwości, charakter, wiek. Stawiamy sobie w wychowaniu cele, ale osiągamy je wspólnie z dzieckiem i to ono tak naprawdę decyduje ile zechce wynieść z przebywania w naszej rodzinie. Nie mamy konkretnych oczekiwań wobec dzieci. Raczej z nimi jesteśmy, towarzyszymy im, zawsze podkreślamy, że są wartościowe i ważne. Wyznaczamy normy, zasady. Pokazujemy jak się żyje w rodzinie.
IW: Jakie predyspozycje wg Pani powinna mieć osoba, która chciałaby poprowadzić pogotowie rodzinne?
Oz: Przede wszystkim powinna czuć powołanie do tego. Ale samo powołanie nie wystarczy. Niezbędna jest wrażliwość na innych, tolerancja i odwaga. Bardzo przydatna jest cierpliwość oraz odpowiedni temperament. Osoby typu „ciepłe kluchy” mogą mieć pewne trudności. Ponadto taka osoba musi mieć umiejętność szybkiego reagowania na zmiany i dostosowywania się do nich.
Poza cechami charakteru ważnych jest kilka innych czynników, np. uzyskanie zgody całej rodziny. To ona będzie wsparciem na co dzień, ale również poniesie potencjalne konsekwencje opieki nad dziećmi, np. choroby – świerzb, wszawica lub plaga karaluchów. Sytuacją optymalną jest też na pewno taka w której obydwoje opiekunowie zastępczy są dyspozycyjni tzn. „są w domu”. Kobieta zatrudniona jest w pogotowiu rodzinnym, a mężczyzna na przykład na wcześniejszej emeryturze lub tak jak mój mąż – pracujący zmianowo. Jeśli bym sama została z tymi wszystkimi obowiązkami w ciągu dnia, z taką ilością dzieci, na pewno nie dałabym rady.
(po zastanowieniu) Myślę, że kluczowe jest też zapytanie samego siebie: „czy jestem gotowy/-wa na całkowitą zmianę swojego życia i akceptację tego, że wszystko będzie „kręcić się” wokół dzieci?”
Poza tym wydaje mi się, że powinno być więcej praktyk dla kandydatów na rodziców zastępczych w istniejących już pogotowiach rodzinnych, żeby mogli dokładnie przekonać się jak to wygląda w praktyce i podjąć świadomą decyzję.
IW: Czy ma Pani jakieś marzenia jako opiekunka zastępcza?
Oz: (po namyśle) Chciałabym, żeby w końcu któreś z dzieci od nas wróciło do rodziny biologicznej. Jak na razie zdecydowana większość dzieci trafiła do rodzin adopcyjnych, wprost od nas lub przechodząc jeszcze przez inną rodzinę zastępczą lub RDD. Kilkoro dzieci jest w RDD nadal. Obecnie kibicujemy jednej mamie, której dzieci przeszły od nas do zawodowej rodziny zastępczej, ale ona nadal stara się o odzyskanie ich. Mamy z nią kontakt, pomimo, iż dzieci już u nas nie ma.
IW: Czy jako opiekunka zastępcza wybierze się Pani kiedyś na „emeryturę”?
Oz: (Uśmiech) Nieprędko, jednak trzeba mierzyć siły na zamiary. Tak naprawdę to jest ciężka praca fizyczna. Poza tym nadrzędne jest tu zdanie mojego męża. Ja kocham to co robię, a on mnie w tym bardzo wspiera, pomaga mi. On wie, że jeśli kiedykolwiek zechce zmienić swoją pracę zawodową, łącznie z przeprowadzką, to ja pójdę za nim. Nie ma małżeństwa i rodziny bez dawania czegoś z siebie.
Dziękuję za wywiad.