” Gdybym była o 10 lat młodsza

to chłopcy na pewno by u nas zostali…”

Z opiekunami zastępczymi, którzy tworzyli niezawodową rodzinę zastępczą dla dwójki dzieci rozmawia Justyna Kaczor-psycholog PCPR.

 

Justyna Kaczor: Państwa historia jest niesamowicie ciekawa. Od czego się zaczęła?

Opiekunka Zastępcza 1: Najpierw trafił do nas Kubuś, młodsze dziecko, jednak wszystko zaczęło się od jego starszego brata, Bartusia. Rodzice chłopców mieli już jedno dziecko w pieczy zastępczej na terenie Olsztyna. O Bartku dowiedzieliśmy się od rodziny. Rodzice chłopców byli poszukiwani- nie mieli stałego miejsca pobytu, a prościej mówiąc: byli osobami bezdomnymi. Wiedzieliśmy, że sytuacja jest zła.

Opiekun Zastępczy 2: Złożyliśmy do sądu dokumenty, że chcemy przejąć opiekę nad Bartusiem. Nie wiedzieliśmy co robić dalej, więc skorzystaliśmy z pomocy prawnika. W tym czasie Bartuś trafił do Domu dla Dzieci. Ponownie skontaktowaliśmy się z sądem i wreszcie dostaliśmy termin rozprawy. Wtedy jeszcze rodzice chłopców stawiali się na nich. Decyzją sądu Bartuś pozostał w placówce, o nas sąd nie miał żadnych informacji, w dodatku na stałe mieszkaliśmy za granicą.

OZ 1: Ja wróciłam do Polski, żeby się tą sprawą zająć. Podczas kolejnej rozprawy sądowej okazało się, że mama Bartusia jest w zaawansowanej ciąży. Zanim zakończył się proces umieszczenia go w naszej rodzinie, na świat przyszło kolejne dziecko, a z powodu braku miejsca zamieszkania, rodzice nie mogli zabrać go ze szpitala. Pamiętam ten dzień- wylądowaliśmy na lotnisku w Brukseli i będąc jeszcze na płycie lotniska dostałam telefon z informacją, że jeśli złożę wniosek do sądu, to będziemy mogli wziąć Kubusia do siebie, i że najlepiej złożyć go… tego samego dnia. Na szczęście mieliśmy w Polsce adwokata, który złożył odpowiednie dokumenty, i 4 dni później odebrałam Kubę ze szpitala. Nikt nie spodziewał się, że Kuba trafi do nas szybciej niż Bartek, byliśmy przygotowani na przyjęcie rocznego dziecka, nie na niemowlę.

JK: To pewnie wymagało ekspresowej organizacji niezbędnych rzeczy?

OZ 1: Tak, ale mam bardzo dobre koleżanki, które pomogły mi zorganizować łóżeczko, wózek, wanienkę i inne podstawowe rzeczy. Pomogła mi też siostra, która zrobiła zakupy, gdy ja jeszcze byłam w Belgii.

JK: Co czuje się w takim momencie, gdy dostaje się telefon i słyszy, że można odebrać dziecko, będąc kilka tysięcy kilometrów od Polski?

OZ 1: Nie przeraziło mnie to- wiedziałam, że uda mi się wszystko zorganizować. Bardzo pomagała mi siostra- z resztą, zawsze pomaga, gdy nie ma mnie w Polsce (uśmiech). W dniu przyjęcia Kubusia miałam zapewnione wszystko, co było potrzebne, a tak naprawdę wykonałam tylko dwa telefony.

OZ 2: To była szybka decyzja, ale tak naprawdę nie zmieniła wiele w naszym trybie życia. Mieliśmy już zaplanowane wakacje, więc trzytygodniowy Kubuś był z nami na Śnieżce

OZ 1: Bardzo też pomógł nam nasz koordynator, pan Kamil. Powiedział mi wtedy „ma Pani własne dzieci, niech Pani postępuje z Kubą dokładnie tak, jak ze swoimi”.

JK: Było w takim razie coś, czego się Państwo obawiali?

OZ 1: Bałam się rodziców, pierwszych spotkań… Na co mogę pozwolić? Na co nie? Znaliśmy tych ludzi, to była rodzina, znaliśmy całą ich historię. Jeszcze w sądzie powiedziałam, że nie wpuszczę ich do swojego domu. Wtedy byłam na początku szkolenia (PRIDE-przyp.), na którym dowiedzieliśmy się, że nie ma przepisów mówiących o tym, że odwiedziny muszą odbywać się w domu rodziny zastępczej.

JK: Czego najbardziej obawialiście się Państwo w związku z ewentualnymi spotkaniami z rodzicami?

OZ 2: Najbardziej to chyba ich reakcji. Już w sądzie zarzucili nam, że my mamy pieniądze i dlatego możemy pozwolić sobie na opiekę nad chłopcami, że odebrano im dzieci właśnie ze względów finansowych. Baliśmy się, że oskarżą nas, że zabraliśmy im dzieci. To mój brat. Wiem, że jest spokojnym człowiekiem, u nas w rodzinie nigdy nie było żadnych awantur, bicia się, więc nie obawialiśmy się żadnej agresji.

JK: Doszło do tych spotkań?

OZ 2: Nie, rodzice nie utrzymywali kontaktu z dziećmi. Nie pojawiali się już nawet na ostatnich rozprawach sądowych, byli tylko ich adwokaci powołani z urzędu. Żona wysyłała im zdjęcia chłopców.

JK: Otrzymała Pani jakąś odpowiedź na te zdjęcia?

OZ 1: Tak, zazwyczaj brzmiały one tak samo: pozdrów dzieci, ucałuj, i powiedz, że ich kochamy. Kopiuj-wklej.

JK: Jakie były początki, gdy chłopcy trafili do Państwa?

OZ 1: Z Kubusiem było łatwo- wiem jakie potrzeby ma niemowlę- stałości, mleka i suchego pampersa i snu (śmiech). Bardziej obawiałam się jak to będzie z Bartusiem- trochę czasu spędził już w placówce, pewnie był w jakiś sposób związany z tamtym miejscem. Nie znałam go, on nie znał mnie… Różnie dzieci reagują na obce osoby. Bałam się, że będzie w nocy płakał. Zmiana otoczenia, zmiana opiekunów, zmiana wszystkiego.

OZ 2: Na szczęście nie zadziały się żadne z tych rzeczy. I chociaż Bartuś na początku był przestraszony, to przesypiał całe noce i szybko pokazał swój charakterek (śmiech).

OZ 1: Naprawdę ładnie spali- od 20 do 8, więc i my mogliśmy swobodnie się wysypiać. Panie z placówki, w której przebywał Bartuś, opowiedziały mi mniej więcej o której zazwyczaj jadł, o której chodził spać- pilnowaliśmy tej stałości. Widać było, że był przestraszony, ale nie był wycofany- ciekawiły go różne rzeczy, więc moje obawy się nie sprawdziły. Jednak pojawił się problem z zazdrością. Bartek był zazdrosny o Kubusia.

OZ 2: Po prostu potrzebował dużo uwagi. W placówce była jedna opiekunka na kilkoro dzieci…

OZ 1: Gdy zajmowałam się Kubusiem, to próbował odepchnąć mnie od łóżeczka, żeby tę uwagę poświęcić jemu. Ale to szybko minęło. Tłumaczyłam mu, że mam dwie rączki- po jednej dla każdego. Bartuś upodobał też sobie babcię, która mieszkała z nami. Gdy nie mogłam mu poświęcić 100% swojej uwagi, bo np. kąpałam Kubusia, to Bartuś szedł do babci.

JK: Mieliście Państwo jakiś kontakt z Bartkiem gdy był jeszcze w Domu dla Dzieci?

OZ 1: Z racji mieszkania za granicą, sąd zarzucał nam, że jesteśmy bardziej związani z Belgią niż
z Polską. Mimo tego, że byliśmy gotowi tu wrócić, żeby zająć się dziećmi. Istniała szansa, że nie dostaniemy opieki nad Bartkiem, dlatego nie odwiedzaliśmy go, żeby mu nie mieszać w główce.

OZ 2: Nawet bez odwiedzin Bartuś nie płakał, gdy go odbieraliśmy z placówki. Wszystkie dzieci mu machały.

JK: Myśleliście Państwo o tym, co byłoby z chłopcami, gdyby nie trafili pod Państwa opiekę?

OZ 2: Pewnie obaj trafiliby do Domu dla Dzieci, albo obcej rodziny zastępczej.

OZ 1: Zostaliby rozdzieleni. W Olsztynie nie było rodziny ani placówki, która mogłaby zająć się noworodkiem.

JK: Jak wyglądał ten czas, gdy chłopcy dorastali?

OZ 1: W naszym trybie życia nie zmieniło się nic- praca, dom, zakupy, wakacje. Postępowaliśmy dokładnie tak, jak w czasach, gdy nasze biologiczne dzieci były takimi maluchami. Koordynator PCPR bardzo nas w tym wspierał.

OZ 2: Poza tym, że żona dłużej zostawała w Polsce. No i wiadomo- dostosowaliśmy nasz rytm dnia do tego, w jakim funkcjonowały dzieci, ale na pewno nie przewróciło nam to życia do góry nogami.

JK: Jak na Państwa decyzję zareagowali inni- rodzina, otoczenie?

OZ 1: Cała rodzina zareagowała pozytywnie, tak samo sąsiedzi, znajomi i nasze biologiczne dzieci.

JK: Czuliście wsparcie?

OZ  1: Tak. Właściwie od samego początku, gdy koleżanki pomogły przygotować wyprawkę dla Kuby. Ale też bardzo pomagał nam nasz koordynator, mogłam zadzwonić z każdym pytaniem
i zawsze dostawałam odpowiedź i pomoc. A Nasze biologiczne dzieci, mimo zarzekania się, że nie będą pomagać, nawiązały piękne relacje z chłopcami.

JK: Gdy rodzice biologiczni zostali pozbawieni władzy rodzicielskiej, dzieci zostały zgłoszone do ośrodka adopcyjnego…

OZ 1: Zaczęłam myśleć o tym już na rozprawie sądowej dotyczącej pozbawienia władzy rodzicielskiej. Mieliśmy wtedy po 50 lat. Gdy chłopcy będą w okresie największego buntu, my będziemy mieli po 65. Wtedy zaświeciła mi się w głowie lampka, zaczęłam się zastanawiać, czy w takim wieku poradzę sobie z nastolatkami. Powinnam być już wtedy babcią, a nie mamą. Pomyślałam wtedy pierwszy raz, że gdyby znalazła się fajna rodzina… Warunkiem było to, żeby chłopców nie rozdzielać.

OZ 2: Dostaliśmy informacje, że szansa na adopcję rodzeństwa jest mniejsza. Ale wciąż było to możliwe.

OZ 1: W rodzinie adopcyjnej mieliby mamę i tatę, a ja zawsze będę ciocią.

OZ 2: Gdy Bartuś zaczął chodzić do przedszkola, po wszystkie dzieci przychodziły mamy
i tatusiowie, a po niego- ciocia albo wujo.

OZ 1: Wie Pani, dziecko czuje, szuka mamy. Nikola, starsza siostra chłopców, bywała u nas. W wieku 4 lat pytała gdzie jej mama. Gdyby chłopcy byli w tym wieku też pewnie by pytali.

JK: Jak wyglądał proces podejmowania decyzji o zgodzie na adopcję?

OZ 1: Dużo rozmawialiśmy ze sobą. I to chyba ja podjęłam taką ostateczną decyzję. Wtedy zaczęła się cała procedura adopcyjna. Dzieci zostały zbadane przez psychologa w Ośrodku Adopcyjnym.

OZ 2: Powiedziano nam wtedy, że z racji tego, że jesteśmy spokrewnieni z dziećmi, nie możemy się spotykać z rodziną adopcyjną. Zaproponowano nam, żebyśmy przekazali opiekę prawną nad dziećmi na jakąś obcą rodzinę zastępczą.

OZ 1: Pomyślałam, że to nie może tak wyglądać, że mam oddać dzieci do innej rodziny, żeby dopiero wtedy spotykały się z rodziną adopcyjną. Zadzwoniłam do koordynatora i dowiedziałam się, że to wszystko zależy od woli rodziny adopcyjnej. Pomagała nam też pani adwokat- sprawdzała wszystko, czego nie byliśmy pewni.

JK: Co wiedzieli Państwo o rodzicach adopcyjnych? Udzielono Państwu jakichś informacji na ich temat?

OZ 2: Rodzina adopcyjna pochodziła z innego województwa. Na 3 miesiące praktycznie zamieszkali w naszym mieście, spędzali tu wszystkie weekendy, często byli już od czwartku. Panie z Ośrodka Adopcyjnego przygotowały nas na pierwsze spotkanie. Że rodzina adopcyjna nie musi nam się podobać z wyglądu, żebyśmy nie oceniali ich na podstawie pierwszych zachowań- wszyscy byliśmy zestresowani. Zostaliśmy uświadomieni jak to pierwsze spotkanie może wyglądać.

OZ 1: Spotkanie odbyło się w naszym domu. Była na nim obecna też pani psycholog, która obserwowała reakcje dzieci, rodziców adopcyjnych, i nasze chyba też (śmiech). Pomyślałam wtedy, że to fajni ludzie, tacy normalni, było widać, że mają pojęcie o dzieciach. Przed spotkaniem zapytali Ośrodek Adopcyjny czy mogą coś podarować chłopcom. Dawali im dużo uwagi, ale nie byli natarczywi. Po tym spotkaniu odetchnęliśmy z ulgą.

OZ 2: Miałem wrażenie, jakbym znał ich od dawna, byłem naprawdę pozytywnie zaskoczony.

JK: Pamiętają Państwo jakie uczucia towarzyszyły Wam przed spotkaniem?

OZ 2: Szczerze- miałem nadzieję, że nie dojadą. Przywiązaliśmy się do chłopców, ale jak powiedziało się A, to trzeba powiedzieć też B, a nie się wycofywać…

JK: Jakie myśli wtedy pomogły, żeby wytrwać w tej decyzji?

OZ 1: Cały czas głównym naszym celem było dobro dzieci. Z tyłu głowy miałam ciągle tę myśl, że za kilkanaście lat możemy nie dać rady. Tylko to mnie trzymało przy tej decyzji. Gdybym była o 10 lat młodsza to chłopcy na pewno by u nas zostali… Znaleźli naprawdę dobrych rodziców.

OZ 2: Łącznie odbyło się kilkanaście spotkań z tą rodziną. Bartuś szybko wyczuł kto pozwala na więcej, a kto jest bardziej stanowczy. Gdy ja się na coś nie zgadzałem, szedł do któregoś z kandydatów- była szansa, że ktoś się zgodzi (śmiech).

JK: Jak Państwa bliscy zareagowali na informację, że chłopcy mogą zostać adoptowani?

OZ 1: To zależy, o której rodzinie mówimy. Moi bliscy (niespokrewnieni z dziećmi) uznali, że to nasza decyzja. Dostaliśmy od nich wsparcie i zapewnienie, że bez względu na to, jaką decyzję podejmiemy, oni ją zaakceptują. Drugiej strony rodziny w ogóle nie pytaliśmy o zdanie- to może nieładnie, ale oni nie brali udziału w życiu dzieci.

OZ 2: Oni chcieli ukrywać fakt, że chłopcy są u nas w rodzinie zastępczej. Nawet próbowali namówić nas, żebyśmy się do tego nie przyznawali i mówili wszystkim, że to nasze dzieci… Wstydzili się tego. Mama zawsze kryła wszystkie wybryki moje i mojego rodzeństwa, nawet wtedy, gdy jedno z nich nie było w stanie zapewnić bezpieczeństwa swoim dzieciom.

OZ 1: Bratowa męża zaoferowała swoją pomoc w opiece nad chłopcami. Sama nie mogła się z nimi zająć, miała trójkę swoich malutkich dzieci.

JK: Czyli Pan też nie miał łatwo w swojej rodzinie?

OZ 2: Ja jako jedyny konfrontuję ich z tym, co robią. Nie mamy zbyt dobrych relacji. Zanim chłopcy do nas trafili, mieliśmy dobry kontakt z ich tatą, nie było między nami kłótni.

JK: Jak wyglądały pozostałe spotkania z kandydatami?

OZ 1: Na początku odbywały się u nas w domu. Cała procedura zaczęła się wiosną, więc gdy robiło się cieplej, przenosiliśmy się do ogrodu, a ja znikałam na chwilę, np. pod pretekstem przygotowania picia dla dzieci. Rodzice adopcyjni przyjeżdżali do nas na weekendy, co pewnie musiało ich dużo kosztować- dojazdy, pobyty w hotelu tu na miejscu. Wychodziliśmy razem na spacery, place zabaw, później sami zabierali chłopców- początkowo niedaleko domu, później na dłuższe wyjścia. My wtedy zaczęliśmy się wycofywać, a kandydaci przejmowali opiekę nad chłopcami.

OZ 2: Dzieci pozytywnie na nich reagowały, cieszyły się, gdy przyjeżdżali. Umówiliśmy się, że gdy będą podjeżdżali pod nasz dom, to zatrąbią. Wtedy Bartuś już wiedział, że tata przyjechał, bo “tata zrobił titit”.

JK: Dzieci nawiązały relację z kandydatami, co było dalej?

OZ 1: Chyba w połowie czerwca dostałam telefon- nie pamiętam już, czy z PCPR czy z sądu, że rozprawa może odbyć się za 3 dni, albo dopiero po wakacjach, bo zaczyna się sezon urlopowy. Zabolało mnie wtedy serce, ale wiedziałam, że nie ma sensu tego przedłużać- i kandydaci i my mieliśmy plany wyjazdowe, na pewno te spotkania w wakacje nie odbywałyby się tak regularnie. To nie byłoby dobre dla dzieci, już się do nich przyzwyczaiły.

OZ 2: Wtedy też dowiedzieliśmy się, że Nikola jest w rodzinie adopcyjnej, która mieszka blisko kandydatów. Rodzice adopcyjni chłopców zadeklarowali wtedy, że chcieliby, żeby dzieci się kiedyś spotkały, gdy wszystko już się uspokoi i unormuje.

OZ 1: Wyraziliśmy zgodę i chłopcy pojechali do rodziny adopcyjnej, na początku na 3 miesięczny okres preadopcji.

JK: Mieliście Państwo kontakt z chłopcami po adopcji?

OZ 1: Tak, mieliśmy jedną wideorozmowę, ale to nie był dobry pomysł. Z rodzicami adopcyjnymi mamy kontakt cały czas, wysyłają nam zdjęcia i filmy.

JK: Co Państwo czują, oglądając je?

OZ 2: Najmilsze jest to, gdy dostajemy filmik, na którym chłopcy mówią “tata”. Że ma cukierka dla taty, że z tatą będzie zjeżdżał na sankach, ciągle tata i tata, musimy poprosić chyba o filmik, na którym mówią o mamie (śmiech). Dobrze widzieć, że mają mamę i tatę.

JK: Opowiecie Państwo więcej o tej wideorozmowie?

OZ 2: Chłopcy przez 2-3 dni byli rozstrojeni, płaczliwi. Uznaliśmy wszyscy, że lepiej, żeby dzieci nas nie widziały.

OZ 1: Mamy taki plan, żeby kiedyś ten kontakt z chłopcami odnowić, ale musi minąć jeszcze trochę czasu, żeby im nie fundować emocjonalnego rollercoastera.

OZ 2: Wiemy, że Bartuś o nas pamięta. Siostra mamy adopcyjnej ma na imię tak samo jak żona. Powiedział kiedyś, że ma swoje zabawki u cioci Uli- oni wtedy pomyśleli, że mówi  o cioci, która mieszka w domu obok. Ale Bartuś powiedział, że nie, że u cioci Uli, daleko.

OZ 1: Tamta rodzina była na pikniku adopcyjnym, na którym była rodzina adopcyjna Nikoli. I chociaż rodzice Nikoli wycofali się na razie z planu spotkania, to Bartuś i Nikola ciągle się obserwowali, podczas zabaw podawali piłkę tylko do siebie, dużo się w siebie wpatrywali, mamy nawet takie zdjęcie.

JK: A jak Państwo się czuli po tej wideorozmowie z chłopcami?

OZ 2: Było nam trudno. Ale cały czas mam w głowię tę myśl, że dzieci trafiły na bardzo dobrych ludzi, którzy o nie dbają. To oni teraz decydują, my nie chcemy się narzucać. Jeśli stwierdzą, że chłopcy są gotowi, to wtedy z nimi porozmawiamy.

OZ 1: Czasem myślę sobie, że to dobrze, że są daleko. Bo inaczej byłoby trudniej się powstrzymać przed kontaktem. Musimy żyć swoim życiem, i oni swoim. Przy podejmowaniu takich decyzji trzeba być konkretnym i konsekwentnym, przedłużanie tego byłoby gorsze i dla dzieci i dla nas.

JK: Pomyślałam, że historia Państwa rodziny zastępczej zaczęła się i skończyła podobnie- od telefonu i szybkiej decyzji.

OZ 1: Często słyszymy, że nasza historia jest wyjątkowa. Nasze dzieci były już wtedy duże, nie potrzebowały mamy tak bardzo jak wcześniej- gdyby były małe, pewnie dłużej zastanawialibyśmy się nad tym wszystkim…

JK: Mają Państwo jakieś pamiątki po chłopcach?

OZ 1: Część rzeczy przekazaliśmy rodzinie adopcyjnej: pierwszy smoczek, ubranko, w którym odebraliśmy Kubę ze szpitala, zdjęcia z nami, z siostrą, zdjęcia rodziców biologicznych, pierwsze i najukochańsze maskotki, kocyki. Ale mamy trochę zabawek po chłopcach, zachowałam ich ubranka, które najbardziej lubiłam, ściany w naszym domu wciąż są pomalowane kredkami…

OZ 2: Zostawiliśmy też łóżeczka, wózek- w razie czego mamy już taki zestaw startowy (śmiech).

 

Wywiad powstał w ramach zadnia nr 1 „Promocja rodzicielstwa zastępczego” projektu „Piecza zastępcza w Powiecie Olsztyńskim. PROFESJA Z MISJĄ” na lata 2024 -2028, współfinansowanego ze środków Europejskiego Funduszu Społecznego Plus w ramach programu Fundusze Europejskie dla Warmii i Mazur 2021 – 2027.

 

#FunduszeEU, #FunduszeEuropejskie