„Czuję w sobie siłę, żeby zawalczyć o dobro tych dzieci
i mam nadzieję, że ta siła będzie mi towarzyszyła do końca …”
z opiekunką zastępczą, prowadzącą zawodową rodzinę zastępczą dla trójki dzieci rozmawia Justyna Kaczor- psycholog PCPR.
Justyna Kaczor: Czy pamięta Pani moment, gdy podjęła Pani decyzję o przekształceniu się
z niezawodowej rodziny zastępczej na zawodową?
Opiekunka Zastępcza: Ta decyzja dojrzewała we mnie długo, nie potrafię wskazać konkretnego momentu, kiedy ją podjęłam. Może wtedy, gdy czytałam artykuły o tym, że brakuje rodzin zastępczych dla wielu dzieci? Cieszę się, że mój dom może być dla nich bezpieczną przystanią, że mogą zobaczyć, że życie nie jest tylko takie, jakie znały do tej pory. Że są domy, w których zawsze jest ugotowany obiad, w których są czyste ubrania w szafie, w których dorosły zawsze wysłucha ich opowieści z przedszkola czy szkoły. W swojej „karierze” niezawodowej rodziny zastępczej miałam kilka chwil zwątpienia. Zdarzało się, że żałowałam swojej decyzji. Krystian, gdy trafił do mojej rodziny, nie potrafił zawiązać buta, zapiąć kurtki czy zadbać o swoją higienę. Od tego czasu zmienił się w mężczyznę, który potrafi zrobić wszystko w domu, zadbać
o młodsze rodzeństwo, który potrafi być ciepły, czyta książki, przytula się, choć za kilka miesięcy skończy 18 lat. To chłopak, który wie, co jest dobre, a co złe, od którego codziennie słyszę: „Kocham Cię”. Gdy patrzę na niego, uważam, że warto – dla tego jednego uratowanego życia. Wiem, że nie zbawię całego świata, ale dla tego jednego życia – warto. Wiem, że zawsze będzie mógł tu wrócić. To jest piękne – zbudować taką więź, zyskać zaufanie, być autorytetem, dorosłym, na którego można liczyć. Wiem, że Krystian poradzi sobie w życiu, a jeśli będzie miał z czymś problem, będzie miał do kogo się zwrócić. Dostaję duże wsparcie od PCPR. Czasami czytam wypowiedzi rodzin zastępczych z innych miejsc w Polsce, które mówią o braku wsparcia, braku psychologów. Ja nigdy tego nie odczułam, bo gdy byłam w potrzebie, zawsze mogłam na Was (PCPR) liczyć. Myślę, że to też znacząco wpłynęło na decyzję przyjęcia kolejnych dzieci.
JK: Zastanawiała się Pani, co by było z Krystianem, albo jaki on by był, gdyby nie trafił pod Pani opiekę?
OZ: Bardzo często. Może trafiłby do Domu dla Dzieci? Czy tam ktoś w ogóle przyłożyłby uwagę do tego, czy on wie, co jest dobre, a co nie? Bardzo często o tym myślę. Szczególnie że to jest moja rodzina…
JK: Podejmując się opieki nad Krystianem, wiedziała Pani, kogo przyjmuje Pani do swojego domu. W przypadku zawodowego pełnienia funkcji opiekunki zastępczej dostaje Pani tylko bardzo ogólne informacje o dzieciach. Czy pamięta Pani moment otrzymania pierwszego telefonu z pytaniem, czy może Pani przyjąć dzieci?
OZ: Bałam się bardziej niż przed maturą (śmiech). Nie mogłam spać już dzień przed przyjęciem dzieci. Nie wiedziałam, kto do mnie trafi, jak te dzieci będą się zachowywały, czy poradzę sobie z ich emocjami, gdy już u mnie zostaną. Wiem, że moje emocje to nic w porównaniu do tego, co przeżywają dzieci w takiej sytuacji. Bałam się tego. Widziałam je pierwszy raz w życiu – wiedziałam tylko tyle, że to chłopcy i w jakim są wieku. Dzięki temu mogłam kupić łóżko, piżamy, żeby mieli w czym spać, oraz kilka ubrań. Chłopcy do wieczora chodzili po domu
w butach – może myśleli, że zaraz wrócą do swoich rodziców? Dzisiaj widzę, że są tu szczęśliwi, że zbudowałam z nimi relację, że jest im tu dobrze. Niedawno usłyszałam od ich biologicznych rodziców, że „chłopcy cieszą się, że trafili na taką fajną ciocię”. To miłe.
JK: No właśnie, kontakty z rodzicami biologicznymi są nieodłączną częścią bycia rodziną zastępczą…
OZ: Moje relacje z ojcem Krystiana są trudne. Dzisiaj już wiem, że nie da się tego naprawić, muszę go po prostu tolerować. Wiele się nauczyłam – ignorować zaczepki, żyć własnym życiem i robić to, co uważam za słuszne. Dobro dzieci jest dla mnie ważniejsze niż samopoczucie rodzica biologicznego. Z rodzicami chłopców współpraca układa się dobrze – nie nastawiają dzieci przeciwko mnie, nie oskarżają o odebranie ich, są zainteresowani sprawami chłopców. Przede wszystkim: dobro dziecka – tylko to powinno nas, dorosłych, interesować.
JK: Zauważyła Pani u siebie inne zmiany?
OZ: Nauczyłam się być cierpliwa. Dzieci trafiające do rodzin zastępczych często są zaniedbane – nikt nie nauczył ich pewnych zasad, reguł i podstawowych czynności jak np. mycie rąk przed posiłkiem. Wiem, że to nie jest ich wina, po prostu nikt nie zadbał o to, żeby im przekazać tę wiedzę czy wartości.
JK: Wspomniała Pani, że dzieci trafiają do rodzin zastępczych z różnymi zaniedbaniami, na pewno też z traumami. Jak to jest współpracować z rodzicami, gdy ma się świadomość, że nie zadbali wystarczająco o rozwój, leczenie czy bezpieczeństwo swoich dzieci?
OZ: Staram się być profesjonalna w tym, co robię. Mimo że mam żal, bo wiem, że to nie było niemożliwe, żeby zadbać o to, by dziecko miało prawidłową wymowę, by zadbać o jego zdrowie, rozwój. Czasami z tej złości sobie burknę pod nosem: „Gdzie żeście byli, gdy był czas na to, by zadbać o to dziecko?”. Więc teraz jeździmy do logopedy, poradni leczenia zeza,
u dentysty jesteśmy prawie co tydzień…
JK: Pewnie dużo wysiłku zajmuje nadrobienie tylu lat zaniedbań?
OZ: Zgadza się, ale gdy widzę efekty, to daje dużą satysfakcję. Czasami wymaga to wielu telefonów po przychodniach, żeby znaleźć specjalistę na NFZ. Jeśli się nie uda – trzeba zapłacić za wizytę prywatną. Po prostu trzeba się zainteresować i zadbać o to, by specjalista zbadał to dziecko. Ale mimo tego, to słodka robota (uśmiech).
JK: Bywają też gorzkie?
OZ: Prawie codzienne pranie pościeli, gdy dzieci się zmoczą w nocy. To frustrujące, bo nikt nigdy nie zainteresował się tym, że siedmioletnie dziecko moczy się w nocy, czy zanieczyszcza w ciągu dnia. Wykluczyliśmy już podłoże medyczne. Myślę sobie, że moje dziecko też przecież mogłoby mieć taki problem. Trzeba zakasać rękawy i te brudne pościele czy ubrania przyniesione z przedszkola prać, i szukać w domu miejsc, gdzie jeszcze można je wywiesić, takie to są minusy.
JK: Właśnie – ma Pani swoje biologiczne dzieci – zastanawiam się, jak one zareagowały wtedy, gdy Krystian miał z Wami zamieszkać, i teraz, gdy przyjęliście do swojego domu inne dzieci? Jak Pani je do tego przygotowała?
OZ: Dużo rozmawiałam. Gdy zostałam rodziną zastępczą dla Krystiana, to była to o tyle łatwiejsza sytuacja, że to był nasz krewny. Mam cudowne, wyrozumiałe i empatyczne córki. Starsza z nich jest już nastolatką, ma z maluchami neutralne relacje, ale to nic dziwnego – między nimi przepaść wiekowa. O czym prawie siedemnastoletnia dziewczyna ma rozmawiać z pięciolatkiem? Cieszę się, że dzieci jej nie przeszkadzają, że toleruje to, co robię. Ona wie, że chcę móc pomagać tym dzieciom. Za to młodsza – to huragan (śmiech). Ona, gdyby mogła, to zaprosiłaby do domu wszystkie dzieci z okolicy. Szybko dogadała się z chłopcami, bardzo mi pomogła tego dnia, gdy trafili do naszego domu. Śmiało mogę przyznać, że zrobiła 80% roboty, żeby oni naprawdę poczuli się tutaj bezpiecznie. Ja, jako dorosła, nie wzbudzałam w nich wtedy takiego zaufania jak ich rówieśniczka. Wyszłam wtedy na chwilę do sklepu, a dzieci zostały
z moją mamą, która przyjechała wtedy, żeby mnie wesprzeć. Gdy wróciłam, Basia przybiegła do mnie i podekscytowana powiedziała: „Mama!Doprowadziłam do tego, że oni buty zdjęli!”. Jestem z niej bardzo dumna, to empatyczna dziewczynka, rozumie całą sytuację. Dzieli się zabawkami, swoją przestrzenią i chyba też mną. Nigdy nie było sytuacji,
w której powiedziałaby: „to jest moja mama, odejdź”, bardziej pasuje do niej „jak się ściśniemy, to też się zmieścisz”. Nie każde dziecko by tak potrafiło. Jestem dumna ze swoich dzieci.
JK: Czuć, że od Pani bije tyle miłości, że chyba nie mogłoby jej dla kogoś zabraknąć (uśmiech).
OZ: Często tłumaczę, że zawsze będę ich mamą i zawsze będę je kochać najmocniej na świecie. Ale wszystkie dzieci potrzebują się przytulić. Po prostu dużo gadam i dużo tłumaczę (śmiech). Ale to nie jest kwestia tylko mojego gadania, one po prostu mają taki charakter. Gdyby było inaczej, oczywiście przede wszystkim patrzyłabym na dobro moich córek, taka rola rodzica. Na szczęście mam otwarte dzieci. Gdybym wiedziała, że czują się z tym źle, na pewno nie zdecydowałabym się zostać zawodową rodziną zastępczą.
JK: Mówiłyśmy już o tym, jak to było się witać. Ale będąc rodziną zastępczą, trzeba mieć z tyłu głowy wizję, że kiedyś przyjdzie czas, żeby się pożegnać.
OZ: No właśnie… Mogłabym wyobrażać sobie, jak to będzie, co będę czuła i jak się zachowam, ale tak naprawdę nie wiem, co będzie. Na pewno będę starała się być w tym wszystkim profesjonalna, ale nie wiem, czy mi serce nie pęknie, czy nie będę tęskniła za tymi śmiesznymi minami, rękami w kieszeniach. Na pewno to będzie jakaś strata, w końcu poza czasem spędzanym w przedszkolu, chłopcy są ze mną 24 godziny na dobę. Na pewno jakoś to „odchoruję”, ale tylko człowiek, który nie ma uczuć, by tego nie przeżywał. Podejmę rękawice, będę profesjonalna i na pewno szczęśliwa, że dzieci wróciły do bezpiecznego domu. Bo jednak „mama i tata” są najważniejsi, a „ciocia”… to tylko ciocia. Jestem dorosła, na pewno sobie
z tym poradzę.
JK: No właśnie, poza Panią – dorosłą, w Pani rodzinie są też dzieci.
OZ: No tak, tego też się boję. Zaczęłam powoli przygotowywać Basię, podpytywać: „a co by było, gdyby chłopcy wrócili do swojego domu? Czy Ty sobie z tym poradzisz?”.
JK: Co odpowiedziała?
OZ: Że będzie jej bardzo przykro, i że będzie bardzo tęskniła. Po czym dodała: „Mamo, ale pewnie przyjdą jakieś następne dzieci”. I ja wiem, że przyjdą. Jest dużo dzieci potrzebujących pomocy. A Basia i chłopcy chodzą do tego samego przedszkola, więc na pewno nie stracą ze sobą kontaktu. Nie od razu… (cisza) Myślę, że to zrozumie. A jak nie, to zadzwonię do Pani Justyny i powiem, że potrzebujemy ratunku (uśmiech).
JK: Zawsze chętnie przyjadę.
OZ: Właśnie, zawsze znajdzie się jakieś rozwiązanie.
JK: Wyobrażam sobie, że przy takiej ilości dzieci, które mają dużo potrzeb, poświęcenie każdemu z nich uwagi zajmuje trochę czasu.
OZ: To prawda, ale mimo tego mam teraz więcej czasu dla siebie niż wtedy, gdy pracowałam
w swoim zawodzie. Gdy dzieci są w szkołach i w przedszkolu, to jest mój czas na zakupy, porządki w domu i gotowanie obiadu. Znajduję wtedy też chwilę, żeby usiąść z książką. Korzystam z tych momentów, bo wiem, że gdy dzieciaki wrócą do domu, to każde z nich będzie miało coś do opowiedzenia, co komu się danego dnia przytrafiło. Dzieci nauczyły się już, że gdy mówią do mnie wszystkie jednocześnie, to przestaję kodować (śmiech). Staram się znaleźć czas dla każdego z nich, żeby je wysłuchać. Później wspólnie się uczymy – maluchy są w zbliżonym wieku, więc często mają podobny materiał do opanowania. Dla starszych mam więcej czasu wieczorem, gdy już ogarnę młodsze dzieci, wtedy siadamy na kanapie i spokojnie możemy porozmawiać. Staram się wygospodarować czas dla wszystkich. Ten dla mnie jest rano – wiadomo, czasami muszę go przeznaczyć na wizyty lekarskie, większe zakupy czy generalnie porządki, ale wtedy włączam sobie ulubioną muzykę i nawet układanie ubrań w szafie jest odpoczynkiem dla głowy.
JK: Co najbardziej pomaga w organizacji tego czasu i zaspokojeniu potrzeb wszystkich domowników?
OZ: Kreatywność. Zawsze byłam kreatywna i chyba to najbardziej pomaga mi w tym wszystkim. Dzięki temu potrafię znaleźć rozwiązanie nawet w trudnych sytuacjach. Chociaż zdarzały mi się momenty, gdy ciężko było znaleźć rozwiązania i pozytywy, gdy wieczorami przychodził smutek, żal, złość na świat, pozwalam sobie na te emocje. Jednak jestem zadaniowcem – po jednym czy dwóch dniach przychodzi czas na zebranie sił i powrót do działania na pełnych obrotach. Gdy coś sobie postanowię, to nic nie stanie mi na przeszkodzie.
JK: Czasami dzieci mają pilne potrzeby.
OZ: Potrzeby dzieci są zawsze u mnie na pierwszym planie. Jeżeli przykładowo myję garnki,
a w tym momencie któreś dziecko potrzebuje się przytulić, to odkładam to zajęcie i je przytulam. Dla mnie to tylko kilkadziesiąt sekund. Gdy widzę, że dziecko mnie potrzebuje, to potrafię odłożyć wszystko, i być cała dla niego. Staram się zawsze doprowadzić wszystkie działania do końca, ale nie kosztem dzieci. Super, jeśli udaje się zrobić wszystko w ciągu dnia
i iść spać o odpowiedniej porze, ale czasami kończę w nocy – wczoraj na przykład prasowałam prawie do północy. I przeżyłam (śmiech). Kiedyś odeśpię.
JK: Poza powrotami pod opiekę rodziców są też usamodzielnienia. Mówiła Pani o bliskiej więzi z Krystianem. Niedługo kończy on 18 lat, myśli Pani o jego przyszłości? O tym, jak sobie poradzi?
OZ: Tak, boję się o niego tak samo jak bałabym się o swoje biologiczne dzieci. Kiedyś będę musiała „wypuścić” z domu swoje córki. Krystian zawsze będzie dla mnie dzieckiem, nawet gdy będzie miał 30 lat. Zawsze będzie mógł liczyć na pomoc, tak samo jak jego starszy brat, który też wychowywał się w rodzinie zastępczej. Nie mogą liczyć na rodziców, a przecież muszą mieć kogoś, do kogo mogą zwrócić się z problemem. Tak samo jak moje córki, każde dziecko zawsze będzie mogło liczyć na moje wsparcie. Nawet gdy Krystian założy swoją rodzinę, to mam nadzieję, że będzie odwiedzał mnie ze swoimi dziećmi, dla których mogłabym być babcią, opiekować się nimi gdy będzie chciał wyjechać z żoną, do której przyjeżdżałyby na ferie
i wakacje. Chciałabym być dalej ważna dla niego, żeby miał poczucie, ze ma kogoś na tym świecie, że ma do kogo wrócić w razie niepowodzenia.
JK: Myśli Pani też o tym, jak Basia to zniesie? Wspominała Pani, że jest bardzo związana
z Krystianem.
OZ: To jest chyba temat nie do przejścia, myślę, że sama będę potrzebowała pomocy psychologa. To jest więź nie do przerwania. I jestem pewna, że Krystian będzie tu wracał właśnie do tej Basi. Jej więź z nim jest bliższa, niż z Anią, jej starszą siostrą. Nie ma siły, która mogłaby to zerwać. Czasami urządzają sobie wspólne kino z bajkami i popcornem, to widok, na który mięknie mi serce. Basia zbudowała też piękną relację z chłopcami. Czasami myślę sobie, że może urodziłam się pod szczęśliwą gwiazdą? Mam cudowne dzieci, tworzymy super zespół, wszystko się idealnie zgrało. Naprawdę czuję się usatysfakcjonowana.
JK: Kilka razy miałam okazję obserwować ten zgrany zespół. To widać, że każdy czuje się jego członkiem, nikt nie jest samotny.
OZ: Wiem, że są różne przypadki. Że nie zawsze da się pomóc dziecku, bo stwarza zagrożenie dla siebie i dla innych, wtedy potrzebne są różne ośrodki, gdzie 24 godziny na dobę są dostępni specjaliści. Ale myślę, że nie można przekreślać całego rodzicielstwa zastępczego, gdy trafi się taki „trudny przypadek”. Nie bez powodu dzieci się tak zachowują, one naprawdę dużo przeszły. Tak naprawdę to ja dopiero zaczynam, nie wiem co mnie spotka w życiu. Czuję w sobie siłę, żeby zawalczyć o dobro tych dzieci i mam nadzieję, że ta siła będzie mi towarzyszyła do końca kariery zawodowego rodzica zastępczego.
Wywiad powstał w ramach zadnia nr 1 „Promocja rodzicielstwa zastępczego” projektu „Piecza zastępcza w Powiecie Olsztyńskim. PROFESJA Z MISJĄ” na lata 2024 -2028, współfinansowanego ze środków Europejskiego Funduszu Społecznego Plus w ramach programu Fundusze Europejskie dla Warmii i Mazur 2021 – 2027.
#FunduszeEU, #FunduszeEuropejskie