Wywiad trzeci

„Jeśli się nie ma wsparcia; osoby, która uwierzy w nas, pokaże jak żyć; wyjście na prosta jest zbyt trudne”

Tekst: Iza Wręga

(na podstawie rozmowy z Opiekunką zastępczą prowadzącą spokrewnioną rodzinę zastępczą)

To przywilej – mogę wejść do czyjegoś domu, rozglądać się bezkarnie po jego życiu… – przeszło mi przez myśl podczas pierwszej wizyty u Niej.

Ma 35 lat, męża, syna z diagnozą – autyzm, dom, pracę, względnie stabilną rzeczywistość… Od kilku lat tworzy rodzinę zastępczą dla kilku sióstr. „Najważniejsza jest rozmowa i szczerość” – powiedziała wtedy. Zaraz potem dowiedziałam się, że ani jednego ani drugiego nie doświadczyła w domu rodzinnym. W to miejsce była przemoc fizyczna i emocjonalna z wszelkimi atrybutami: bicie, straszenie, oskarżanie, zawstydzanie, szydzenie, manipulacja, zaniedbywanie… Mówi, że „stara się żyć normalnie”. Wygląda na to, że wychodzi Jej… – 19 lat w stałym związku z mężczyzną, wychowywanie niepełnosprawnego dziecka, praca, opieka nad siostrami.

Ale… jak to zrobiła, że żyje normalnie po takim dzieciństwie?

Ktoś mnie spytał: „Ale czy Ona będzie wiedziała jak to zrobiła?”.

Nie wiem” – pomyślałam. A jeśli mamy wątpliwości czy będzie wiedziała  to co –  nie warto pytać…?

Zapytałam.

Wychowała się bez ojca, z matką uzależnioną od alkoholu. Od piątego roku życia musiała opiekować się nowonarodzonym bratem: karmienie, przewijanie, bujanie, wstawanie w nocy. Później przychodziły na świat kolejne dzieci i wraz z nimi obowiązki. „Przecież mama musiała się wyspać” – kwituje bez emocji. Była bardzo bita: pasem, kablem, tym co było pod ręką… pamięta tą chwilę, kiedy bratu udało się uciec, a przed nią zamknęły się drzwi… – poczuła się jak zwierzę w klatce. Pręgi bolały długo. Na drugi dzień na lekcję wf-u założyła dłuższą koszulkę. Nie przyszło Jej do głowy by się komuś poskarżyć. Nie usłyszała nigdy słowa „przepraszam”.

Słyszała za to, że „zrujnowała komuś życie”, „że nic z Niej nie będzie”, „że będzie pijaczką i narobi sobie kupę dzieci”. Pamięta też lęk i niepewność towarzyszący „wyliczance” : „dostanę – nie dostanę; będzie spokój – będzie awantura; będę musiała uciekać – nie będę musiała uciekać”… Często uciekała: przez las, boso, w podkoszulce… do babci. U babci było zawsze ciepło, coś do jedzenia i … trochę spokoju…

– „Czuje się Pani ofiarą?” – zapytałam.

– „Jak byłam dzieckiem to tak. Miałam żal do Boga, do świata, do bliskich dorosłych… Kiedy to wszystko powtarzało się zrozumiałam, że tak jest i nic się nie zmieni. W miejsce żalu i poczucia krzywdy pojawiła się barykada.  Zbudowałam naokoło siebie mur, żeby nikt mnie nie mógł zranić.

Byłam raniona więc raniłam.  Nie miałam w sobie empatii. Byłam bezpośrednia – mówiłam co myślę, chociaż wiedziałam, że może to kogoś boleć. Dziś wiem, że to była obrona”.

Zastanowiło mnie czy, gdy była dzieckiem bardziej bolało Ją pozostanie w takim domu,  czy myśl o tym, że mogłaby być z niego zabrana, np. do placówki?

Wtedy jak byłam dzieckiem zabranie z tego domu byłoby o wiele gorsze niż pozostanie w nim i przeżywanie bólu. Najbardziej bałam się rozdzielenia z rodzeństwem, byłam z nim bardzo zżyta. Jako dziecko wolałam być bita, zamykana niż zabrana do obcego miejsca bez rodzeństwa. Myślę że każde dziecko,  które jest naprawdę  bite, nigdy się do tego nie przyzna. W ten sposób chroni to  co ma”.

Słuchałam. Chciałam wyciągnąć jak najwięcej nauki, wniosków, refleksji z tej historii, która nie powinna się zdarzyć.

Spytałam: „ Jak była Pani dzieckiem, nastolatką, a w domu było tak źle,  to czy dorośli z najbliższego otoczenia – sąsiedzi, nauczyciele – mogli coś dla Pani zrobić, a nie zrobili?”

„Wtedy, jako dziecko nie oczekiwałam żadnej pomocy. Moim największym zamiarem  było ukryć to,  co dzieje się w domu. Nie przyszłoby mi do głowy zwierzać się komuś. Gdyby wtedy dorośli pytali mnie jak jest w domu, kłamałabym, że dobrze… Miałam nadzieję, że nikt nie domyśla się co dzieje się w mojej rodzinie. Oczywiście to było naiwne, bo jeśli dzieciak chodzi w dziurawych butach sklejonych na taśmę, z reklamówką zamiast plecaka to wiadomo co jest… Nie pamiętam, żeby ktoś reagował…

 Jako dorosła osoba, która już czuje się bezpiecznie uważam, że dorośli powinni wówczas ingerować w tą sytuację, ustawiać matkę, wymagać od niej… Może powinniśmy trafić do jakiejś rodziny zastępczej…  Wtedy nasze życie wyglądałoby inaczej…”

Patrzę na Nią i pytam jak to zrobiła: dorośli kiedyś bardzo Ją zawiedli, zlekceważyli, upokorzyli…, a Ona jednak potrafi dziś zaufać ludziom, szanować ich, być z nimi blisko…

– „To trudne pytanie. Myślę, że to jest tak, że uczę się tego cały czas. Można powiedzieć, że staram się ufać, staram się szanować i staram się być blisko”.

Rodzina pochodzenia posłużyła Jej jako idealny antyprzykład: „wiedziałam czego bym nie chciała”. W dzieciństwie często bywała u koleżanek. Widziała jak matki chwaliły córki, przytulały, gotowały coś dobrego… Zazdrościła im. Pamięta też jak dziadkowie pomimo konfliktowych relacji potrafili zawsze o 5 rano napalić w piecu, zrobić kawę i rozmawiać… Taki miły obrazek zza kuchennych drzwi, gdzie stało Jej łóżko – kawa bez kłótni… Też tak chciała kiedyś… To wszystko podsycało w Niej pragnienie posiadania prawdziwej rodziny. Rodziny w której ludzie rozmawiają i wspierają się.

Przełomem okazało się poznanie chłopaka. W wieku 16 lat wprowadziła się do niego. Mieszkał z rodzicami. „Ten dom był odpowiedzią na moje pragnienie posiadania prawdziwej rodziny. Czułam, że tutaj nauczę się jak stworzyć taką rodzinę”. Jej życie zmieniło się. Pomagała w domu i chodziła do szkoły. Jak wracała to nie bała się, że zastanie kogoś pijanego. Poczuła się bezpiecznie. To było miłe. Rodzice chłopaka obdarzyli Ją szacunkiem i akceptacją. Uwierzyli w Nią, a ona uwierzyła w siebie…

W tym domu znalazła wszystko co najważniejsze w życiu:

– ojca, który nigdy nie dał Jej odczuć, że jest gorsza;

– matkę, która zawsze była otwarta i wspierająca;

– męża, który okazał się być „najlepszym przyjacielem”;

Droga do „normalności” może być dużo łatwiejsza jeśli napotkamy na niej wartościowych ludzi. Ale jak ich dostrzec? Jak nie ominąć? Jak nie pomylić się? Jak nie odrzucić? Wyobraziłam sobie Ją jako zbuntowaną 16 – latkę  z wybuchową mieszanką lęku, niepewności i głodu miłości. Wprowadza się do dorosłego mężczyzny myśląc pewnie, że znalazła raj na ziemi. Takie historie nie często kończą się szczęśliwie… Skąd wtedy wiedziała, ze ucieczka z domu do chłopaka jest dobrym pomysłem, i jak jako mało empatyczna buntowniczka dostosowała się do norm, zasad i wartości obowiązujących w obcej rodzinie…?

„To nie było tak, że po kilku dniach znajomości wprowadziłam się do niego. Wiedziałam z jakiej rodziny pochodzi mój obecny mąż, bo mieszkamy w małej społeczności. Poza tym czułam, że najpierw trzeba rozmawiać z chłopakiem, poobserwować go w różnych sytuacjach i ocenić, czy można na nim polegać. Kiedy zauważyłam, że mogę mu zaufać – otworzyłam się przed nim.  Powiedziałam czego doświadczyłam w swoim domu, a on zaakceptował to. Czułam też, że mężczyzna powinien zabiegać o kobietę, starać się, a nie od razu łóżko…”.

Szybko dostosowała się do zasad w nowej rodzinie bo dostrzegła szansę na życie jakiego pragnęła… „Zależało mi –  dlatego potrafiłam być grzeczna i pomocna” – mówi. „Teściowie okazali mi dużo serca”. Chciała odpowiedzieć tym samym – już nie musiała ranić.

W trudnych sytuacjach zawsze jest przy Niej mąż. Tak jak wtedy, kiedy padła diagnoza u syna – autyzm. „Nie mówił, że będzie dobrze. Mówił: damy sobie radę”. Pamięta tamten trudny czas, silne emocje: lęk, smutek, żal, poczucie krzywdy. Wtedy zapytała matki:

– „Dlaczego ty pijesz mamo?

– Z powodu problemów… – odpowiedziała.

– Ty masz problemy??? Nie masz pieniędzy? Każdemu brakuje!

  Masz zdrowe dzieci! Tylko je wychowywać…”

Jak mantrę powtarzała sobie: „Jeżeli nie my to kto? Kto lepiej zajmie się naszym dzieckiem?” . Potrafiła przyznać przed samą sobą, że potrzebuje pomocy innych. Po raz kolejny otworzyła się na ludzi, tym razem na rodziców dzieci niepełnosprawnych i specjalistów pracujących  z takimi dziećmi. Słuchała rad. Dała sobie zgodę na wszystkie niewygodne uczucia, których doświadczała. Pomogło.

Jak stanęła z mężem przed decyzją o utworzeniu rodziny zastępczej dla sióstr była przerażona. Głównie bała się o syna. Zastanawiała się jak ta zmiana wpłynie na jego samopoczucie i rozwój? Jako dziecko z autyzmem szczególnie potrzebuje stabilizacji, poczucia bezpieczeństwa, spokoju. Okazało się, że kontakt z dziewczynkami jest dla niego bardzo korzystny.

Taka sytuacja, kiedy ktoś z najbliższej  rodziny staje się opiekunem zastępczym dla dziecka,  zawsze jest wielkim eksperymentem – pomyślałam.

Jednym z zagrożeń jest pomieszanie ról – bo oto siostra musi zacząć wypełniać obowiązki przypisywane rodzicom…

– „Jak być siostrą kiedy stajesz się „mamą” i jak być „mamą” kiedy jest się siostrą? Czy da się połączyć te role?” – spytałam.

„Myślę, że nie da się. Ja raczej szukam „złotego środka”. Między mną a siostrami jest ok. 20 lat różnicy. Dziewczynki mówią do mnie „mamo” i to wyszło od nich. Początkowo nie było to dla mnie naturalne i nawet buntowałam się trochę, ale później zrozumiałam, że mają taką potrzebę… To znaczy, czasami mówią do nas po imieniu… Na przykład jak coś nabroją… Dostałam od nich na urodziny kubek z napisem: ”najlepsza mama na świecie”. Miło. Czuję  się doceniona.

Z każdej roli biorę co najlepsze. Jako siostra jestem bardzo tolerancyjna i otwarta na rozmowy o nazwijmy to „młodzieżowych” tematach: kosmetyki, chłopcy, przyjaciółki, antykoncepcja. Rozumiem ich potrzeby, wysłuchuje ich. Często siadamy razem, czeszemy sobie włosy i rozmawiamy o tym co dzieje się w ich życiu. W swobodnej z pozoru rozmowie mam możliwość „wyłapać” czy wszystko jest u nich w porządku. Czy nie ma żadnych zagrożeń, problemów. Jako „mama” stawiam wymagania, wyznaczam zasady i wyciągam konsekwencje”.

Jako teoria brzmiało to niezwykle mądrze. A w praktyce?

„Jeśli niepełnoletnia siostra przychodzi do Pani i prosi o pozwolenie na nocowanie u chłopaka, to odpowiada jej Pani jak „mama” czy jak siostra?” – spytałam.

„To był dylemat. Już się z nim zmierzyłam” – powiedziała.

Kiedy jedna z sióstr zapytała pierwszy raz o nocleg u chłopaka najpierw nasunęły się Jej pytania: „a co jak pójdą w jakieś niebezpieczne miejsce?, a co jeśli będzie współżyła?, a co jeśli zajdzie w ciążę?”. Jednocześnie doskonale wiedziała, że siostra ma za sobą pierwsze doświadczenia z chłopakami, bo spotykała się z nimi będąc w domu rodzinnym. W przeszłości też zdarzały jej się ucieczki z domu. Czuła, że zakaz może przynieść odwrotny skutek. Postanowiła zachować zdrowy rozsądek. Przeprowadziła w najbliższym otoczeniu dokładny wywiad na temat chłopaka. Jak się okazało, że jest w porządku, zaprosiła go w celu lepszego poznania. Porozmawiała poważnie z siostrą: „czy jesteś pewna, że ten chłopak jest ciebie wart?”, „czy czujesz się na siłach by być teraz matką?”. Rozmawiały o zagrożeniach płynących z braku antykoncepcji. „Uczucia uczuciami, namiętność namiętnością, ale pamiętaj zawsze musisz mieć prezerwatywę”. Razem z prezerwatywą dała siostrze kredyt zaufania… Zanocowała, wróciła na czas. Do dziś nie jest w ciąży…

Siostry trafiły do niej jako nastolatki. Mają w dużej mierze ukształtowany charakter, wypracowane nawyki, niejedno widziały…  Ale ona konsekwentnie, z nadzieją i wiarą wpaja im wyznawane wartości: „szanuj siebie i innych”, „bądź uczciwa i prawdomówna”, „ucz się, bo będziesz miała lżej w życiu”, „nie daj się zranić”, „znaj swoją wartość”, „masz prawo popełniać błędy”, „polegaj przede wszystkim na sobie”, „doceniaj to co masz”, „dziękuj i przepraszaj”, „mężczyzna musi o ciebie zawalczyć” . Swoisty dekalog. Gdy spytałam jaką receptę na udane życie chciałaby dać siostrom, po zastanowieniu wyrecytowała: „Bądź w miarę twarda, w miarę otwarta i w miarę samodzielna – tak bym powiedziała”.

„Czy jest coś takiego, czego nie da się „wyprostować” , „nauczyć od nowa” w dorosłości, po takim dzieciństwie? „ – spytałam.

Określiła to pytanie jako trudne. Zastanawiała się. Może za dużo chciałam wiedzieć… W końcu powiedziała, że jest niecierpliwa, porywcza i zdarza jej się krzyczeć. Bywa surowa i wymagająca. Cierpi na syndrom „ja wiem lepiej”, jednak stara się przepraszać i przyznawać do błędu…

– „Czy myślała Pani kiedykolwiek jak potoczyłoby się Pani życie gdyby nie spotkała Pani takich ludzi jak teściowie, mąż?” – spytałam.

„Z pewnością źle bym skończyła… Jeśli  nie ma się wsparcia; osoby, która uwierzy w nas, pokaże jak żyć, wyjście na prostą jest zbyt trudne…”.