Pięciosobowa rodzina trzymająca się za ręce na tle czerwonego nieba od zachodzącego słońca

Czy dzieci są ważniejsze niż przepisy prawa?

 Kiedy odpuszczenie jest najlepszą metodą wychowawczą? Czy geny można „oszukać”? Czy z miłości do dziecka można je zostawić?

– na te i inne pytania odpowie Opiekunka zastępcza

sprawująca opiekę nad 10-letnią siostrzenicą.

Rozmawia Iza Wręga

 

I.W: Ciekawi Panią dlaczego właśnie z Panią chciałam rozmawiać o rodzicielstwie zastępczym?

O.Z: Trochę tak. (uśmiech)

 

I.W: Ostatnio jak rozmawiałyśmy ładnie Pani mówiła o swoich uczuciach, emocjach i nie wstydziła się ich Pani…

O.Z: Długo się tego uczyłam. (zastanowienie) Bardzo długo dochodziłam do tego, że emocje nie są czymś co trzeba tłumić, czego trzeba się wstydzić, a wręcz powinno się nimi dzielić i informować innych o nich. Nie można się bać, że będziemy źle postrzegani. Mamy czuć i szukać jakiegoś rozwiązania… Zajęło mi to trochę czasu… (uśmiech).

 

I.W: Pamięta Pani te początki, kiedy temat rodzicielstwa zastępczego zaczął dotyczyć Waszej rodziny?

O.Z: Pamiętam. Jak mój mąż dowiedział się, że siostra jest w ciąży to powiedział: „będziemy mieć trzecie dziecko”… Tak czuliśmy… (zastanowienie). Jednak siostra dobrze się prowadziła w ciąży, jak mała się urodziła to się nią dobrze zajmowała… Dopiero po pewnym czasie zaczęła ją zostawiać mamie, wpadała w ciągi alkoholowe i nie wracała na noce… Jak dostaliśmy Kasię* pod opiekę to pierwsza była myśl, że to na chwilę… Pomagam na chwilę, żeby dziecko potem mogło wrócić pod opiekę matki….

 

I.W: W jakim wieku była wtedy Kasia?

O.Z: Kiedy zaczęło być źle Kasia miała około roku. Na początku mama kryła siostrę, GOPS nie pracuje 24h na dobę więc nie było trudno ukryć pewnych rzeczy… Jak zapowiedziano wizytę z Ośrodka to siostra świetnie się prezentowała… Potem zaczęły się jednak ciągi alkoholowe, nagminne zaniedbywanie dziecka  i stało się jasne, że jest poważny problem… Po tym okresie krycia, mama w końcu wykrzyczała jej, że jak nie zrobi czegoś z sobą to stanie się najgorsze… Ja z mężem cały czas zastanawialiśmy się jak pomóc Kasi. Nie mieliśmy pojęcia o procedurach związanych z przejęciem opieki nad dzieckiem… A w pewnym momencie zrozumieliśmy, że siostra straci dziecko… Moja myśl była tylko taka, żeby Kasia nie trafiła do obcych ludzi…

 

I.W: To przykre, jeśli taka sytuacja zdarza się w bliskiej rodzinie…

O.Z: Pamiętam jak między mną i siostrą była taka ostra wymiana zdań. Powiedziałam jej: „zobaczysz stracisz to dziecko”, ale ona odebrała to jako atak na nią, a nie ostrzeżenie… Wtedy chyba jako jedyna  byłam tak naiwna, że wierzyłam w zmianę zachowania siostry… Myślałam, że odebranie dziecka to już jest takie dno, że ostatecznie zmobilizuje to ją do poprawy funkcjonowania… Koleżanki mówiły mi: zobaczysz jej będzie lepiej bez Kasi, ona nie zrobi nic… A ja je przekonywałam, że każdemu trzeba dać szansę… (zastanowienie). Te początki to był taki czas niepewności… Nie wiedzieliśmy jak się to wszystko potoczy…

 

 

I.W: Jak Kasia była pod opieką mamy, to odwiedzaliście ją? Dbaliście o tą więź?

O.Z: Tak, dzieli nas tylko 5 km…

 

I.W: Niektórzy pomimo tych 5 km nie docierają do najbliższych, by ich wesprzeć…

O.Z: Jeździliśmy do Kasi razem z naszymi córkami. One miały wtedy 8 i 10 lat, staraliśmy się, żeby poznały swoją kuzynkę. Pomimo niskich dochodów zawsze coś zawoziliśmy. Była taka przykra dla mnie sytuacja, kiedy zauważyłam, że nowe, kupione przez nas ubranka dla Kasi, były rzucone byle jak na stertę brudnych rzeczy, w nieporządku… Żeby to kupić musiałam niejako odebrać coś swoim dzieciom… Nie oczekiwałam wdzięczności, tylko poszanowania… Takiej refleksji u siostry, że jest ktoś na kogo może liczyć… Strasznie mi było przykro…

 

I.W: Jak Pani powiedziała, w pewnym momencie stało się jasne, że siostra starci dziecko…

O.Z: Trzeba powiedzieć, że Kasia trafiła do nas dzięki dobrej współpracy z Gminnym Ośrodkiem Pomocy Społecznej. Pewnego dnia dostałam telefon od asystenta rodzinnego, który chciał porozmawiać ze mną na temat siostry. Pamiętam, że odpowiedziałam: „bardzo chętnie, długo na to czekałam”. Podobno jest tak, że jak OPS dzwoni do najbliższej rodziny w takich sytuacjach, to słyszy: „nie chcę się wtrącać”. My chcieliśmy pomóc i od tej chwili działaliśmy w zasadzie w porozumieniu z GOPS. Zaczęły pojawiać się sytuacje, kiedy siostra nagminnie narażała Kasię na niebezpieczeństwo. Chodziła z wózkiem po drodze będąc pod wpływem alkoholu… Nie chciałam czekać na najgorsze… Ile się teraz tego słyszy… Nie lubię uczucia bezradności… Wolę coś zrobić jak jeszcze się da…

 

I.W: Zastanawiała się Pani kiedyś dlaczego tak się stało…: jesteście z siostrą z jednego domu, a Wasze życie potoczyło się tak różnie… Pani ma wspaniałą rodzinę, wspierającego męża, dwie prawie samodzielne córki, które mają plany i rozwijają się… Siostrze nie udało się to…

O.Z: Zastanawiałam się (cisza). Mamy innych ojców…

 

I.W: Geny?

O.Z: Wszyscy tak mówią… Ja próbuję oszukać te geny… Kiedy patrzę na Kasię, to widzę niestety czasami moją siostrę… te zachowania… ten upór… wszędzie chciałby rządzić… A z moją siostrą… nie wiem co poszło nie tak. Była z nas wszystkich najlepiej traktowana. Wychowywał nas ojczym i to było jego jedyne dziecko. Była rozpieszczana… Była zdrową, mądrą dziewczynką… Najlepiej z nas wszystkich się uczyła. Ja byłam zamkniętym dzieckiem. Nie potrafiłam mówić o uczuciach.  Jak ktoś podniósł na mnie głos to szłam do kąta i płakałam.  A ona właśnie była inna: potrafiła rozmawiać, zawsze miała towarzystwo wokół siebie…

 

I.W: Tym bardziej jestem ciekawa jak Pani to zrobiła, że z zamkniętego, niepewnego dziecka wyrosła Pani na osobę otwartą, która całkiem dobrze zarządza sobą i jeszcze pomaga innym.

O.Z: Nie wiem. Ja zawsze byłam inna i wiele osób mówiło mi, że nie pasuję do tej rodziny… Zawsze miałam w głowie, że chcę żyć inaczej… Wierzyłam, że można żyć inaczej… Wyszłam z domu w którym był alkohol i dlatego nauczyłam się tłumić emocje… Nie mówiłam o nich bo nikt mnie nie słuchał… Kiedy rozpoczęłam pracę z osobami niepełnosprawnymi jako opiekun, potem terapeuta, weszłam na drogę swojego rozwoju osobistego: zaczęłam poznawać siebie, swoje emocje, zaczęłam słuchać siebie i dzielić się swoimi uczuciami z innymi. Uczestniczyłam w wielu szkoleniach z zakresu komunikacji, asertywności, radzenia sobie z emocjami. Jednak moim głównym celem od zawsze było mieć rodzinę.

 

I.W: Można powiedzieć, że od początku Pani wiedziała co Pani chce i przeczuwała Pani jak to można osiągnąć…

O.Z: Dokładnie!

 

I.W: Powiedziała Pani wcześniej, że kiedy patrzy na Kasię to widzi Pani swoją siostrę… To musi być trudne…

O.Z: Jest.

 

I.W: Boi się Pani czasami, że Kasia wybierze takie życie jak jej mama?

O.Z: Może z raz mi przebiegła taka myśl… Boję się, że te moje reguły, w zasadzie wspólnie wypracowane nasze zasady nie będą dla niej, w jej doroślejszym życiu, tak atrakcyjne… Kasia nie ma poczucia czasu, i często nie zauważa, że oprócz niej są też inni domownicy… Boję się, że kiedyś mama zacznie się nią bardziej interesować i zamąci jej w głowie.  To jest tylko 5 km…

 

I.W: Teraz nie mają kontaktu?

O.Z: Bardzo rzadki. Moja siostra nadal prowadzi hulaszczy tryb życia, zmienia partnerów. Staram się, żeby dziecko nie patrzyło na to za często. Mama nie domaga się kontaktu z Kasią. Jak kiedyś odwiedziłyśmy babcię i moja siostra tam była, Kasia przywitała się z nią, ale myślała, że to jakaś ciocia. Wyparła całkowicie to, że ta osoba jest jej matką. Do nas mówi „mamo” i „tato”.

 

I.W: Niesamowite, że dziecko potrafi tak uporządkować po swojemu rzeczywistość… A pytała kiedykolwiek o „prawdziwą” mamę?

O.Z: Tak, pytała na początku. Czy ty jesteś moja mamą czy ciocią? Czy mnie urodziłaś? Zawsze odpowiadałam jej zgodnie z prawdą. Masz dwie mamy. Dzieci mają tylko jedną, a ty  – zobacz jaka jesteś bogata – masz dwie… (uśmiech). Ja się tobą opiekuję, a urodziła cię inna mama. Nigdy nie mówię źle o jej matce. Myślę nawet, że ona, na swój sposób kocha to dziecko…

 

I.W: Kocha?

O.Z: Potrafiła ustąpić… Nie ingeruje w sprawy Kasi. Pozwoliła, by dziecko wychowywało się w stabilnej, pełnej rodzinie.

 

I.W: Myśli Pani, że to jest jakaś forma miłości? Ciekawe, że nie patrzy Pani na to jak na odrzucenie dziecka i skrajny egoizm…, że nie ma Pani w sobie złości na siostrę…

O.Z: Tak sobie to tłumaczę. Takie myślenie pomaga….

 

I.W: Ma Pani w sobie bardzo dużo wyrozumiałości dla ludzi…

O.Z: Moje córki jak chcą mnie sprowadzić na ziemię to mówią: „mamo, ty się urodziłaś, żeby zadowalać innych?” (uśmiech). … ale mam też w sobie dużo frustracji… Zwłaszcza wtedy, kiedy widzę jak się komuś pomaga, a on nie potrafi z tego skorzystać…  Jest mnóstwo programów, szkoleń, pomocy  dla rodzin wieloproblemowych z dziećmi, jednak one nie chcą z nich korzystać… Nie chcą innego życia. Przychodzą do GOPS po zasiłki… Nie da się nic zrobić jeśli pomagający bardziej chce zmiany niż ten, kto powinien się zmienić…

 

I.W: Oprócz Kasi wychowujecie Państwo dwie córki. Jak one zareagowały na nowego domownika?

O.Z: Jak Kasia pojawiła się w naszym domu Magda* miała 10 lat, a Zosia* 8. Magda od początku była bardzo pomocna przy Kasi. Kasia lgnęła do niej. Myślę, że Magda czuła się wtedy ważna i potrzebna. Zosia była taką księżniczką tatusia, oczkiem w głowie wszystkich. I chociaż kocham dzieci tak samo, jest u nas taki naturalny podział: ja dogaduję się świetnie ze starszą córką, a młodsza ma wspólny język z ojcem… Zosia potrafiła zaskarbić sobie uwagę wszystkich, znaleźć się w centrum zainteresowania i nagle przychodzi Kasia… dwuletnia dziewczynka, która całkowicie pochłonęła naszą uwagę i czas… Kasia była bardzo niestabilna emocjonalnie, nie umiała się spokojnie wykąpać, na wszystko reagowała złością… Upatrzyła sobie mojego męża jako tego, który jest w stanie ją uspokoić.  Zresztą tak jest do dziś: ja jestem od zasad, wymagań i organizacji, a tata najszybciej zrozumie i ukoi… Do tego Zosia słyszała od babci : „Kasia jest malutka ustąp jej”… Tak zaangażowaliśmy się w sprawy Kasi, że Zosia zaczęła nam uciekać…, ale nie zauważyliśmy tego od razu…

 

I.W: Po czym to poznaliście?

O.Z: Zamykała się w sobie, nie rozmawiała tylko burczała… Kiedyś usłyszałam słowa Zosi skierowane do Kasi ze złością:  „Miałam wszystko, zabrałaś mi tatę, zabrałaś mi babcię, zabrałaś mi wszystko…”

 

I.W: Mocne… szczególnie w ustach 8 letniego dziecka…

O.Z: Mocne i bardzo nam to dało do myślenia. Zaczęliśmy zastanawiać się co z tym zrobić. Szukaliśmy pomocy u specjalistów. Zwróciliśmy się do psychologa szkolnego, ponieważ Zosia przestała się uczyć. Problemy szkolne i domowe zaczęły się nawarstwiać. My jej nie odtrąciliśmy, ale w ferworze tych wszystkich zadań: spraw sądowych, szkolenia dla rodzin zastępczych, konsultacji z instytucjami – my nawaliliśmy…

 

I.W: Nawaliliście z czym…?

O.Z: Zajęliśmy się Kasią, a zapomnieliśmy o swoim dziecku… (cisza). Zosia zaczęła się całkowicie oddalać ode mnie… Na początku  myślałam, że Kasia wymaga więcej opieki i uwagi bo przecież tyle przeszła… Moje dzieci nic nie straciły, mają nas od zawsze, od zawsze mają ciepły, wspierający dom, a to Kasia jest tą poszkodowaną… Teraz wiem, że było inaczej… Moja córka też nas w pewnym sensie straciła… Ten problem w zasadzie ciągnął się długi czas. W końcu zaproponowałam Zosi, by to ona wybrała sobie psychologa bo szkolny nie pasował jej. Miała wtedy  już 13 lat. Zaczynał się ten okres buntu… Zosia wybrała sama psychologa i wybrałyśmy się na wizytę do niego. Pamiętam, że wtedy jadąc na to spotkanie miałyśmy stłuczkę i to ona chyba bardziej nam pomogła niż psycholog… (śmiech). Ja byłam taka roztrzęsiona…, ręce mi drżały, głos się łamał…, a Zosia wtedy powiedziała: „mamo, mamo nic się nie stało, nie martw się, już dzwonię do taty” … wtedy poczułam, że … (cisza)

 

I.W: …jest z Panią, że jest Pani dla niej ważna?

O.Z: … tak…, że te wszystkie przykre słowa, które mówi do mnie… ta jej złość na co dzień… to nie jest ona… Być może dlatego wylewała na mnie te wszystkie negatywne emocje bo wiedziała, że i tak zawsze będę ją kochać i jej wszystko wybaczę… Po wizycie u Pani psycholog odpuściliśmy. Nie naciskaliśmy na naukę. Trudno, nie zda to nie zda. I tak rok wcześniej poszła do szkoły to się wyrówna. Wprowadziliśmy taki indywidualny czas z rodzicem dla każdego dziecka. Poza tym zaczęliśmy dużo rzeczy robić wspólnie. Pamiętam, że wtedy często graliśmy w gry planszowe. Każdy brał w tym udział, każdy był ważny. To zaczęło działać. Powoli wszystko wracało do normy. Zosia powiedziała, że już nie potrzebuje chodzić do Pani psycholog.

 

I.W: Proponując wizytę u psychologa pokazała Pani córce, że jest to jedno z rozwiązań, kiedy w życiu pojawiają się trudne sytuacje i trudne emocje… To bardzo wartościowe bo poszerza repertuar sposobów na radzenie sobie w życiu.

O.Z: Tak. Ona czasami mówi, że musi porozmawiać z psychologiem… Ja uważam, że nie musimy sobie ze wszystkim radzić, nikt nie jest alfą i omegą… Jeśli jest ktoś, kto się zna na emocjach, potrafi je uporządkować to dlaczego nie skorzystać z jego pomocy…

 

I.W: Powiedziała Pani na początku: „zakładaliśmy, że to tylko na chwilę…” i z tego „na chwilę” zrobiło się…

O.Z: 8 lat.

 

I.W: I prawdopodobnie będzie dłużej…

O.Z: Tak. Już na zawsze.

 

I.W: Jesteście opiekunami prawnymi Kasi. Kasia nie ma kontaktu z matką biologiczną.  Mówi do was „mamo”, „tato”… Myśleliście o adopcji?

O.Z: Myśleliśmy. Kiedy się okazało, że Kasia będzie u nas dłużej – myśleliśmy… I tak czuliśmy, że to będzie nasze trzecie dziecko… Pomyślałam też, że nie będę miała na głowie tych wszystkich instytucji…, nikt się nie będzie wtrącał (śmiech).

 

I.W: Myślę, że dla wielu rodzin to trudne doświadczenie – takie opowiadanie o szczegółach swojego życia osobistego…

O.Z: Dokładnie. I na początku tak było, ale potem okazało się, że na spotkaniach w PCPR dostajemy wiele cennych rad. Są dla mnie źródłem rozwoju i sprawdzenia czy postępuję właściwie. Wystarczy tylko nie uprzedzać się i odpowiednio na nie spojrzeć. W temacie adopcji koleżanki z pracy uświadomiły mi, że myślę egoistycznie. „Jesteś w stanie utrzymać trzecie dziecko? Przecież my tu zarabiamy najniższą krajową. Odbierzesz jej pieniądze (kwota na utrzymanie dziecka w rodzinie zastępczej z PCPR – przyp.), które się jej należą, dzięki którym może się rozwijać” – powiedziały. Rzeczywiście, wtedy do mnie dotarło, że nie mam prawa odbierać jej tych pieniędzy bo dzięki nim będę w stanie lepiej zaspokoić jej potrzeby. Kasia jest zawsze ładnie ubrana, chodzi na wiele zajęć dodatkowych, na zajęcia kulinarne, programowanie, robotykę. Jest bardzo mądrą i zdolną dziewczynką. Wie, że nauka jest bardzo ważna. Ze szkoły otrzymuję wiele pochwał na jej temat. Cieszę się, że moja praca przynosi efekty, a pieniądze dziecka są naprawdę wykorzystane dla jego najlepszego rozwoju.

 

I.W: Uważność, wrażliwość, tolerancja, pokora, cały wachlarz kompetencji społecznych i emocjonalnych, do tego otwartość na współpracę z instytucjami… – byłaby Pani świetną Zawodową mamą zastępczą…

O.Z: Ten temat przewija się u nas… (śmiech). Teraz dostaliśmy pismo od was z propozycją zostania rodziną pomocową. Też musimy się nad tym zastanowić. Zosia od razu zareagowała entuzjastycznie.

 

I.W: Zosia?

O.Z: Tak! To jest fantastyczne, że ona teraz jest zupełnie inną osobą! Te trudne doświadczenia wzmocniły ją, otworzyły na innych, zobaczyła, że bycie razem z innymi bywa trudne, ale też pozwala nam być bardziej wartościowymi ludźmi. Kiedyś wykrzykiwała: „jak będę miała 18 lat to się stąd wyprowadzę!”. Dobrze córeczko – mówiłam, pamiętaj, że zawsze masz nasze wsparcie. Teraz to ona namawia nas do pomagania innym dzieciom. Powiedziała, że zorganizuje im zabawy, będzie smażyć naleśniki, weźmie wolne od szkoły… – jest bardzo chętna do pomocy.

 

I.W: A więc ma Pani już pomocników – to kiedy zawodowstwo?

O.Z: Nie na tym etapie. Niedawno odzyskaliśmy własne dzieci… Cieszymy się tą stabilizacją, tym, że możemy spokojnie porozmawiać z nimi, że możemy cieszyć się ich łagodnym wchodzeniem w dorosłość. Do prowadzenia rodziny zawodowej też trzeba mieć warunki lokalowe – musielibyśmy się nad tym zastanowić. Każde dziecko potrzebuje swojego kąta w którym może wyciszyć się, odpocząć, zrelaksować. To ważne. To się świetnie sprawdziło przy lockdownie i przy zdalnej nauce.

 

I.W: Ograniczenia związane z epidemią COVID były uciążliwe?

O.Z: Bardzo. Szczególnie ten okres ostrych ograniczeń, kiedy dzieci nie mogły opuszczać domów po godzinie 16.  Były stłamszone, zmęczone, pozbawione kontaktów rówieśniczych i straszone z każdej strony konsekwencjami nie stosowania się do zaleceń… Jeszcze my mieszkamy w specyficznym miejscu, z dala od innych zabudowań…  Zosia wtedy zaczęła zamykać się w sobie, bardzo prosiła o możliwość wyjazdu do koleżanki, do innej wsi, jednak my nie godziliśmy się na to powołując się na przepisy… I stało się, wyjście córki do sklepu zakończyło się jej zniknięciem na noc… To było coś strasznego! Ona miała 15 lat! I znowu miałam poczucie, że nawaliłam… nie zauważyłam jak bardzo dziecku jest źle… nie zagłębiałam się w te potrzeby dziecka… mówiła mi, że ma dosyć wszystkiego, ale wtedy wszyscy mieliśmy dosyć… zgłosiliśmy na policję zaginięcie i umieraliśmy ze strachu…, ona tylko napisała sms: „mamo, nie martw się, wszystko jest ok” i wyłączyła telefon…  powinnam wtedy mniej patrzeć na przepisy, a bardziej słuchać własnego dziecka…

 

I.W: Dziecko czasami jest ważniejsze niż przepisy?

O.Z: Dziecko zawsze jest ważniejsze niż przepisy! Teraz to wiem.

 

I.W: Czego Panią nauczyła ta sytuacja?

O.Z: Kiedy dziecko mi powie, że ma dość – zawsze sprawdzę co się pod tym kryje… Będę uważnie słuchać…

 

* – imiona dzieci zostały zmienione

Specjalne podziękowania dla Męża mojej Rozmówczyni, który zabrał psy na najdłuższy spacer na świecie i mogłyśmy spokojnie porozmawiać 😊